Unia Europejska karmi nas przeświadczeniem, że największą tragedią jaką spotka ludzkoś jest ocieplenie klimatu. Teraz okazuje się, że wielu Europejczyków może nie doczekać tej apokalipsy, ponieważ po drodze padnie ofiarą innych kryzysów, z którymi Bruksela sobie nie poradzi.
Kilkanaście dni temu, kiedy koronawirus szalał już na dobre, byliśmy świadkami odtwarzanego od dwóch lat medialnego spektaklu. W Parlamencie Europejskim wyluzowana Greta Thunberg upominała zestresowanych unijnych polityków. Poszło – jak zawsze – o nieuchronną katastrofę klimatyczną, bezczynność rządzących i zmarnowane życie młodego pokolenia eko-aktywistów. Dziś już nikt nie pamięta tego „eventu”. Milczy sama Greta, choć zawsze ma sporo do powiedzenia na każdy temat. Na dalszy plan zszedł nawet „Zielony ład”. Widmo klimatycznej zagłady stało się jakby mniej straszne wobec okrutnej prawdy, że do tego czasu wielu Europejczyków umrze na koronawirusa albo inne nieszczęścia, jakie mogą nadejść.
Epidemia obnażyła największe słabości unijnego projektu.
Ze skomplikowanymi procedurami decyzyjnymi, rozbuchaną biurokracją i skupioną na sobie administracją, Unia Europejska idealnie pasuje do czasów spokoju i dobrobytu. Problem w tym, że takich momentów we współczesnych dziejach jest i będzie coraz mniej. Wartość każdej organizacji sprawdza się w chwilach najwyższej próby, kiedy stawką jest ludzkie przetrwanie. W takich testach Unia Europejska nie wypada najlepiej. Pierwszy sygnał ostrzegawczy mieliśmy podczas kryzysu imigracyjnego, kiedy polityczną poprawność pomylono z zasadami skutecznej, humanitarnej pomocy. W efekcie zamiast integracji, rośnie mur niechęci między przybyszami i gospodarzami.
Teraz mierzymy się z nieporównywalnie większym wyzwaniem, ale Europejczycy nie patrzą na Brukselę, lecz w stronę własnych stolic.
Tam szukają nadziei. Państwa różnie sobie radzą z tą nadzwyczajną sytuacją. Jedne lepiej inne gorzej. Polska słusznie stawiana jest za wzór. Szybkie i skuteczne decyzje rządu, społeczna dyscyplina oraz poczucie narodowej wspólnoty wobec zagrożenia. Korelacja tych trzech czynników daje nadzieję na przetrwanie kryzysu przy minimalnych stratach. Działającym na wyobraźnię przykładem, jak powinno reagować w takiej sytuacji państwo, jest akcja: „Lot do domu”. To największy most powietrzny uruchomiony w powojennej Polsce. Umożliwiając rodakom powrót do kraju rząd pomaga nie tylko konkretnym ludziom, ale daje też wyraźny sygnał, że pojęcie narodowej wspólnoty nie jest w Polsce reliktem przeszłości.
Skutki koronawirusa pod każdym względem są negatywne, ale pozwalają na wiele spraw spojrzeć pod nowym kątem.
Do końca lat 80. poprzedniego wieku ludzkość żyła w przeświadczeniu, że każda dekada bez wojen, głodu i innych nieszczęść, jest darem od losu. Wszystko zmienił XXI wiek. Wkroczyliśmy w erę błyskawicznego rozwoju technologii, globalizacji i niczym nieskrępowanej konsumpcji. Całe społeczeństwa nabrały przeświadczenia, że nic złego nie może się zdarzyć, tracąc powoli zbiorowy instynkt samozachowawczy. W tej iluzji pogrążyła się zwłaszcza Unia Europejska, próbując przebudować społeczeństwo do wymogów nowego, „lepszego” świata. Najbardziej ekstrawaganckim przykładem oderwania się od rzeczywistości jest „Zielony ład”. Unia Europejska wie, że w skali globalnej emituje zaledwie 10 proc. dwutlenku węgla i ograniczenie tego wskaźnika do zera nie spowoduje poprawy ziemskiego klimatu. Mimo tego Bruksela zdecydowała się na gigantyczną operację przestawienia unijnej gospodarki na zielone tory. Po co? Jednym z powodów jest pokazanie światu, że w Unii Europejskiej żyjemy na takim poziomie, iż stać nas na odgrywanie roli globalnego arbitra elegancji.
Ten utopijny, idealistyczny obraz przyszłości o ile się nie roztrzaskał, to przynajmniej boleśnie potłukł w zderzeniu z koronawirusem.
Po raz pierwszy od wielu lat, na taką skalę sprawdziło się stare przysłowie, że życie to nie jest bajka, ale bitwa. Bruksela chcąc zachować pozory, że trzyma rękę na pulsie oferuje krajom członkowskim środki na walkę z epidemią. Nawet ten gest jest dwuznaczny, bo zaplanowane 37 mld euro pochodzi z polityki spójności. Oznacza to, że Unia Europejska nie generuje nowych środków, ani nie tworzy specjalnych regulacji finansowych, lecz przesuwa pieniądze między kontami.
Na pewno wygramy starcie z koronawirusem. Otwartym pozostaje pytanie, ile takich bitew jeszcze stoczymy? Świat się komplikuje. Źródłem nieszczęścia nie musi być ludzka choroba. Łatwo sobie wyobrazić sytuację, że wirusem zostaną zainfekowane systemy elektroniczne. Jeśli padną komputery, państwa stracą zdolności obronne i pogrążą się w chaosie. Innym zagrożeniem jest blackout, czyli gigantyczna awaria, która spowoduje brak prądu na masową skalę. Niektórzy eksperci twierdzą, że coś takiego może wydarzyć się już w 2025 roku. To są czarne scenariusze, ale koronawirus pokazał, że wszystko jest możliwe. Najważniejsze, aby Unia Europejska potrafiła wyciągnąć wnioski z obecnej sytuacji. Jedna lekcja wydaje się szczególnie istotna. Epidemia pokazała, że państwa narodowe nie są przeszkodą, ale gwarancją przetrwania unijnego projektu. Aby jeszcze lepiej sprawdzały się w trudnych sytuacjach trzeba im dać więcej albo przynajmniej nie odbierać obecnych kompetencji. W sytuacjach ekstremalnych, kiedy najważniejsze jest przetrwanie, liczy się zapewnienie dostaw żywności, wody, lekarstw i energii. Państwa narodowe potrafią to zagwarantować, ponieważ mogą podejmować błyskawiczne decyzje, dysponują aparatem administracyjnym, policją, wojskiem i innymi służbami. Uruchomienie polskiej akcji „Lot do domu” trwało dwa dni. Gdyby taka decyzja leżała w kompetencjach Brukseli, zapewne szybciej skończyłaby się epidemia, zanim wystartowałby pierwszy samolot.
Koronawirus mocno zweryfikował wyobrażenia o poziomie unijnej integracji.
Jeśli ktoś był przekonany o rychłym zbudowaniu europejskiego superpaństwa, ten się musiał głęboko rozczarować widząc, że jedynym krajem który pospieszył Włochom z konkretną i szybką pomocą okazały się Chiny. Epidemia ma globalny i kontynentalny wymiar, ale walka z nią zeszła na krajowe fronty. Koronawirus choć nie podważy fundamentów, to na pewno zweryfikuje zasady współpracy między unijną „centralą” a krajami członkowskimi. Oby to były zmiany na lepsze, bo nie wiemy jakie kolejne zagrożenia szykuje nam przyszłość.
Izabela Kloc,
poseł Parlamentu Europejskiego,
członek komisji Przemysłu,
Badań Naukowych i Energii.