Po 1989 roku polskie górnictwo doświadczyło wielu plag. Przetrwało „reformę” Leszka Balcerowicza. Przeżyło likwidacyjną falę Jerzego Buzka. Poradziło sobie nawet z polityką metanową Unii Europejskiej. Balcerowicz, Buzek i Bruksela to jednak nic w porównaniu z tym, co szykuje dla górnictwa Donald Tusk.
Wkrótce minie rok od historycznego głosowania w Parlamencie Europejskim nad rozporządzeniem „metanowym”. Po raz pierwszy – od bardzo dawna – w tej najbardziej zradykalizowanej, unijnej instytucji, rozsądek zwyciężył nad ideologią i przyjęto rozwiązania korzystne dla polskiego górnictwa. Dlaczego ten temat stał się znów aktualny? Ponieważ rozporządzenie metanowe może zostać zreinterpretowane na niekorzyść naszej gospodarki, ale tym razem nie za sprawą kolejnej, klimatycznej awantury Unii Europejskiej.
Czarne chmury nad polskie górnictwo chce ściągnąć… polski rząd.
Przypomnijmy, że na początku procesu negocjacyjnego Bruksela zagrała ostro i zażądała limitu 0,5 tony metanu na 1000 ton wydobytego węgla – w dodatku liczonego dla poszczególnych kopalń. Dla polskiego górnictwa oznaczałoby to katastrofę, ponieważ nie mamy technologicznych możliwości, aby dostosować się do tak wyśrubowanych norm. W Parlamencie Europejskim udało nam się jednak wywalczyć kompromis, który przyjęły i zaakceptowały pozostałe, unijne instytucje. Dopuszczalny limit emisji metanu wynosi 5 ton. Na dodatek wskaźnik ten jest liczony dla operatora, czyli podmiotu gospodarczego jak np. Polska Grupa Górnicza, co daje dość szerokie pole manewru dla naszych spółek. Co ważne, udało się też wprowadzić zapis umożliwiający zainteresowanym państwom członkowskim zamianę nakładanych kar na system opłat za emisję. W efekcie pieniądze wrócą do operatorów na realizację projektów obniżających emisję metanu.
Walka o rozporządzenie „metanowe” była batalią o przetrwanie naszego górnictwa.
Mieliśmy przeciwko sobie Komisję Europejską, wpływowe frakcje w Parlamencie Europejskim i rządy państw, którym zależało na osłabieniu polskiej gospodarki. Mimo tych wszystkich przeciwności, wygraliśmy. Bez przesady można stwierdzić, że przeforsowanie rozporządzenia metanowego w takim kształcie jest jednym z większych sukcesów Polski, od czasu naszego członkostwa w Unii Europejskiej.
Kiedy wydawało się, że już nic i nikt nie jest w stanie tego zepsuć, do władzy doszła ekipa Donalda Tuska.
Jeszcze niedawno za największą „gwiazdę” tego rządu uchodziła Urszula Zielińska, wiceminister Klimatu i Środowiska, która zapowiedziała, że Unia Europejska – w tym Polska – do 2040 roku powinna zredukować emisję dwutlenku węgla aż o 90 proc. Gdyby spełnić klimatyczne fantazje wiceminister, Polsce nie groziłby kryzys, ale gigantyczna katastrofa. Zielińskiej wyrosła jednak spora konkurencja w osobie Marzeny Czarneckiej. Kiedy kilka dni temu w „Rzeczpospolitej” ukazał się wywiad z minister przemysłu, akcje polskich spółek energetycznych zapikowały w dół. Czarnecka zapowiedziała bowiem plan połączenia kopalń z elektrowniami. Pomysł jest tak absurdalny, że początkowo sugerowano, że wywiad mógł być nieautoryzowany i udzielony bez wiedzy premiera. Donald Tusk potwierdził jednak, że ma pełne zaufanie do Czarneckiej, a „Rzeczpospolita” nie zamieściła żadnego sprostowania. Łączenie kopalń z elektrowniami jest pomysłem nie z tej epoki. Z powodów technologicznych, finansowych i klimatycznych to się nie może udać, a sprowadzi jedynie na polską gospodarkę same kłopoty. Wśród wielu krytycznych argumentów, jeden wybija się na pierwszy plan. Łączenie kopalń z elektrowniami zmieni strukturę funkcjonalną polskich spółek węglowych.
W kontekście rozporządzenia metanowego ma to kluczowe znaczenie.
Jak wcześniej wspomniano, limit emisji wyznaczono dla operatora, czyli spółki węglowej, w której skład wchodzi więcej kopalń. Jedne są mniej, inne bardziej metanowe. Spółce pozwala to na dużą elastyczność w staraniach o utrzymanie się w limicie 5 ton. Jeśli jednak pojedyncze kopalnie zostaną połączone z elektrowniami, same staną się operatorami – jak było w pierwotnym, zabójczym planie Komisji Europejskiej. Wiele z nich czeka natychmiastowy upadek, ponieważ nie będą w stanie sprostać ograniczeniom narzuconym przez rozporządzenie metanowe.
Wydawać by się mogło, że największym wrogiem dla polskiego górnictwa jest Komisja Europejska, która stoi na straży Zielonego Ładu. Nikomu przecież nie przyszłoby do głowy, że zagrożenie może nadejść ze strony polskiego rządu. Nie wiadomo jedynie, czy Donald Tusk i jego ministrowie są na tyle niekompetentni czy na tyle wyrachowani, że „zapomnieli” o rozporządzeniu metanowym.
Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego.