Śpiący Joe Biden, histeryczna Greta Thunberg i nieobecny Xi Jinping. Światowe szczyty klimatyczne tracą nie tylko na powadze, ale i na znaczeniu. Obrady w Glasgow przejdą do historii, bo w dosłownym sensie przyświeca im… węgiel.
Światowe media oburzają się hipokryzją uczestników szczytu klimatycznego. Przynajmniej ze względów wizerunkowych i edukacyjnych COP26 powinien dać przykład, że można tak dużą imprezę zorganizować z minimalnym śladem węglowym. Tymczasem w orszaku amerykańskiego prezydenta Joe Bidena doliczono się ponad 80 paliwożernych limuzyn, a na pobliskim lotnisku zaparkowało około 400 odrzutowców. To jeszcze nic.
Jakby na złość zgromadzonym w Glasgow ekologom, trzeciego listopada w Wielkiej Brytanii ustał wiatr.
Zdarza się to ostatnio coraz częściej. Brytyjczycy mają już przećwiczone warianty awaryjne i w takich sytuacjach włączają elektrownie węglowe. Tak było i tym razem. Uczestników COP26 uratowały przed ciemnościami stare i sprawdzone „węglówki”. Pomijając prestiżową wpadkę, awaryjne przełączanie energetyki odnawialnej na tradycyjną jest bardzo kosztowne. Dwie jednostki opalane węglem w Drax otrzymywały 4000 funtów za megawatogodzinę. To prawie sto razy więcej niż przed wybuchem obecnego kryzysu energetycznego. John Constable, redaktor do spraw energii portalu Net Zero Watch, pisze wprost: „Strategia energetyczna Wielkiej Brytanii jest narodowym wstydem. Niestety wkrótce będzie to narodowa katastrofa”. Gospodarze szczytu, jak na angielskich dżentelmenów przystało udają, że nic się nie dzieje.
Generalnie obrady w Glasgow nie wnoszą niczego nowego.
Poza nielicznymi wyjątkami nikt tam nie ma odwagi mówić o ciemnej stronie zielonej rewolucji, czyli o kryzysie energetycznym i gospodarczym. Stojący na czele polskiej delegacji premier Mateusz Morawiecki przekonywał, że transformacja nie może odbyć się kosztem ludzi, a zmierzając do neutralności klimatycznej nie wolno nam zapomnieć o konsekwencjach ekonomicznych. Niestety, wnoszenie poważnych wątków do debaty raczej nie jest w stanie zmienić propagandowo-rozrywkowej otoczki szczytu. Nie zawiodła Greta Thunberg. Pijarowy sztab szwedzkiej nastolatki ciężko pracował przed szczytem i jak zawsze wymyślił coś chwytliwego.
W efekcie, na pozór poważni ludzi, nieraz szefowie krajowych delegacji, stroją przed kamerami zatroskane miny i powtarzają za swoją idolką: bla, bla, bla…
W Glasgow nie mogło zabraknąć Joe Bidena. Główny lokator Białego Domu uciął sobie podczas obrad drzemkę, co niekoniecznie musiało być efektem wieku albo zmęczenia. Taki jest właśnie stosunek USA do zintegrowanej światowej polityki klimatycznej. Donald Trump był jej przeciwnikiem. Biden udaje zwolennika rzucając chwytliwe hasła o „powrocie Ameryki” itp. Prawda jest taka, że przywódców USA globalna polityka klimatyczna interesuje tylko w takim stopniu i zakresie, w jakim może im to pomóc w utrzymaniu władzy na swoim podwórku. Największą porażką szczytu jest nieobecność chińskiego przywódcy Xi Jinpinga. Jego kraj otwiera listę największych trucicieli, emitując jedną trzecią światowego CO2 i spalając połowę węgla.
Bez Chin COP26 nie jest szczytem klimatycznym, lecz towarzystwem wzajemnej, ekologicznej adoracji.
Nie wpływa to dobrze na wizerunek Unii Europejskiej, która z Zielonego Ładu uczyniła swój główny, a raczej jedyny globalny produkt eksportowy. Tę nadaktywność widać też w Glasgow. Unia Europejska straszy, składa deklaracje, wyznacza daty i limity. Generalnie, bierze na siebie światowy ciężar walki ze zmianami klimatu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że nasz obszar geopolityczny odpowiada zaledwie za 9 proc. światowej emisji dwutlenku węgla. Możemy osiągnąć neutralność klimatyczną nawet jutro, a Ziemia nawet tego nie zauważy. Szkoda też, że Unia Europejska jest mocna tylko na własnym podwórku.
Łatwo jest podpuścić dyspozycyjną sędzinę TSUE, aby zorganizowała nagonkę na kopalnię Turów.
Gdyby Bruksela miała choć trochę szacunku do siebie, zamiast pogrążać się w jałowych sporach z Polską, powinna poważnie porozmawiać z Pekinem. Tylko jakich użyć argumentów? Napędzana węglem, brudna chińska gospodarka jest jednocześnie „fabryką świata” i prawie w każdej branży uzależniła od siebie Unię Europejską. Szczyt w Glasgow jeszcze się nie skończył, ale można spodziewać się jego konkluzji. W 2006 roku Al Gore, były wiceprezydent USA, pokazał „Niewygodną prawdę”. Wstrząsający, katastroficzny film o niszczonej przez ludzi planecie. Amerykański polityk zapowiadał, że w ciągu 10 lat dojdzie do klimatycznej apokalipsy. Minęło 15 lat i jeszcze żyjemy. Zapewne podczas tego szczytu ekolodzy też zapowiedzą koniec świata, aby podczas kolejnego COP-u go przesunąć termin jego ważności.
Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego