Po kontrowersyjnym orzeczeniu federalnego Trybunału Konstytucyjnego niemieccy Zieloni chcą zredukować emisję dwutlenku węgla o 70 proc. do 2030 roku. Jest to nierealny i zabójczy dla gospodarki postulat, ale nie należy skwitować go wzruszeniem ramion. Zieloni mogą wygrać wybory w Niemczech, a to oznacza, że będą chcieli przyspieszyć politykę klimatyczną nie tylko w swoim kraju, ale całej Europie.
Przestrzeganie prawa jest fundamentem każdej demokracji, ale czy to znaczy, że sędziowie mogą rządzić państwem? To nie jest pytanie wyjęte z akademickiej dyskusji, ale polityczny dylemat, przed którym stoją Niemcy. Pod koniec kwietnia tamtejszy Trybunał Konstytucyjny wydał jeden z najbardziej kontrowersyjnych wyroków w swojej historii. Federalni sędziowie w Karlsruhe orzekli, że redukcja emisji gazów cieplarnianych idzie w Niemczech zbyt wolno i mało konkretnie. W związku z tym ustawa o ochronie środowiska jest częściowo niekonstytucyjna, ponieważ jej zapisy nie gwarantują osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku.
Decyzja Trybunału Konstytucyjnego dodała wiatru w żagle niemieckim Zielonym.
Natychmiast po opublikowaniu wyroku przedstawili uaktualnioną listę swoich postulatów, a wśród nich podniesienie poziomu redukcji emisji dwutlenku węgla do 70 proc. Tak daleko nie poszedł jeszcze nikt, poza skrajnymi grupami radykalnych ekologów. Pamiętajmy, że przyjęta przez Radę Europejską redukcja CO2 o 55 proc. jest efektem niełatwego kompromisu zawartego przez liderów państw członkowskich, a jej uchwalenie poprzedziły długie i trudne negocjacje. Jest to czerwona linia, której przekroczyć nie wolno. Energetyka odnawialna jest zawodna, a gospodarka wielu unijnych krajów wciąż opiera się na węglu, gazie i atomie. Pospieszne i niekontrolowane śrubowanie norm środowiskowych w najlepszym razie skończy się podwyżkami cen energii i kryzysem gospodarczym. W scenariuszu negatywnym Europę może dotknąć wielki, kontynentalny blackout, którego skutków lepiej sobie nie wyobrażać.
Kiedy postulat redukcji CO2 o 70 proc. głosi Greta Thunberg można wzruszyć ramionami.
Niemieckich Zielonych nie wolno jednak traktować w kategoriach ekologicznych oszołomów. We wrześniu tego roku u naszego zachodniego sąsiada odbędą się wybory federalne, które – jak zapowiadają komentatorzy – mogą okazać się przełomowe. Trwająca 16 lat epoka Angeli Merkel dobiega końca. Może to oznaczać także kres politycznej dominacji CDU/CSU. W wyścigu o fotel kanclerski barw chrześcijańskich demokratów bronić będzie Armin Lascheta, który ma problem z akceptacją nawet we własnym środowisku politycznym. Zmierzy się z Annaleną Baerbock młodą, charyzmatyczną i lubianą przez media liderką Partii Zielonych. Okoliczności wyboru kandydatów miały wpływ na partyjne notowania. Według sondażu tygodnika „Der Spiegel” z końca kwietnia, CDU/CSU może liczyć na 24 proc. głosów, a Zieloni zbliżają się do 30 proc.
Jeśli ten trend zostanie utrzymany, Niemcy czeka polityczne trzęsienie ziemi.
Przejęcie władzy przez Zielonych oznacza, że zmieni się prawie wszystko, a już na pewno polityka klimatyczna. Redukcja emisji dwutlenku węgla o 70 proc. przestanie być ideologicznym postulatem, a stanie się programem rządu. Pamiętajmy, że mówimy o największym, najsilniejszym i najbardziej wpływowym państwie w Unii Europejskiej. Zieloni zechcą swoje społeczno-gospodarcze eksperymenty realizować nie tylko u siebie, ale w całej wspólnocie, a po wyroku „swojego” Trybunału Konstytucyjnego będą przekonywać, że stoją za nimi nie tylko racje klimatyczne, lecz także prawo.
Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek komisji
Przemysłu, Badań Naukowych i Energii.