Unia Europejska nie wyklucza wprowadzenia cła węglowego, ale reszta świata krytykuje ten pomysł. W listopadzie odbędzie się w Glasgow szczyt klimatyczny COP26. Raczej nie będzie tak miło, jak trzy lata temu w Katowicach.
Pod presją „zielonych” radykałów, w Unii Europejskiej rosną w siłę zwolennicy wycofania bezpłatnych zezwoleń na emisję dwutlenku węgla. Nawet oni zdają sobie jednak sprawę, że taki krok doprowadziłby do upadku unijny przemysł ciężki. Zastępczym kołem ratunkowym dla branż energochłonnych ma być graniczny podatek węglowy (CBAM), czyli cło na produkty z importu, których wytworzenie powoduje emisję CO2. Gdyby Unia Europejska miała silną pozycję polityczną i ekonomiczną, taki mechanizm mógłby zadziałać jako forma zachęty, a nawet nacisku na światowych partnerów handlowych, aby także u siebie wprowadzili normy i przepisy chroniące klimat.
Problem w tym, że Bruksela jest zbyt słaba, aby realizować tak ambitny plan.
We współczesnej, zglobalizowanej gospodarce słowo „cło” źle się kojarzy, bo może zwiastować wojnę handlową. Tak też jest postrzegany CBAM. Nie jako dobry krok w stronę ochrony klimatu, lecz jako forma protekcjonizmu mającego ratować coraz słabszą i tracącą konkurencyjność unijną gospodarkę. John Kerry, amerykański wysłannik do spraw klimatu w nowej administracji USA, ostrzegł już, że CBAM powinno być wdrażane tylko jako narzędzie „ostateczne”.
Przekładając język dyplomacji na polityczne realia, oznacza to, że Stany Zjednoczone nie życzą sobie węglowego cła.
Sytuacja w międzynarodowym handlu od lat nie była tak napięta i nikomu nie zależy na otwieraniu nowego frontu. W podobnym tonie wypowiadają się kraje z grupy BASIC (Afryka Południowa, Brazylia, Chiny i Indie). Ekolodzy nazywają je „czwórką trucicieli”, co nie zmienia faktu, że jest to blok dużych, uprzemysłowionych państw o wielkich ambicjach i jeszcze większych możliwościach. Grupa BASIC wystosowała niedawno list z ostrzeżeniem, że jest zaniepokojona propozycją wprowadzenia jednostronnych i dyskryminujących barier handlowych, do których zaliczają cło węglowe. Z kolei Turcja wprost zapowiedziała, że nowy podatek naruszyłby obowiązującą unię celną. Na razie wymiana uwag i pretensji dzieje się w przestrzeni medialnej.
Wkrótce światowi przywódcy powiedzą to sobie prosto w twarz.
W listopadzie odbędzie się w Glasgow szczyt klimatyczny COP26. To może być przełomowe wydarzenie. Na kryzys spowodowany pandemią nałożyły się zimowe problemy z dostawami prądu, których przyczyną okazała się zawodność energetyki odnawialnej. Podczas COP26 muszą paść pytania, czy skutkiem ubocznym radykalnej polityki klimatycznej nie będzie ubożenie ludzi i jeszcze głębsza polaryzacja świata.
To są ważne, wręcz epokowe wyzwania, ale unijna dyplomacja zdaje się wciąż tkwić w swojej „zielonej” bańce.
Bruksela nie przygotowała nawet oceny wpływu CBAM na unijną i globalną gospodarkę, a już zdążyła zrazić do tego projektu prawie cały świat. Jeśli Unia Europejska podczas COP26 zostanie sama ze swoim radykalnym, zideologizowanym przesłaniem, może pogrążyć się w izolacji na długie lata. Grozi to nie tylko spadkiem prestiżu i wpływów, ale perspektywą wpędzenia unijnej gospodarki w głęboki kryzys.
Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek komisji
Przemysłu, Badań Naukowych i Energii.