Żołnierze, którzy strzałami ostrzegawczymi odparli atak na polską granicę, powinni być nagrodzeni i publicznie wyróżnieni. Zamiast zaszczytów spotkała ich kara i upokorzenie. Jeśli Donald Tusk szuka śladów rosyjskich wpływów w polskiej polityce, niech się rozejrzy wokół siebie.
Na tydzień przed ujawnieniem skandalu z zatrzymaniem polskich żołnierzy spotkałam w pociągu oficera, który służy na granicy z Białorusią. Opowiadał rzeczy wstrząsające. Nie obawiał się dzikich band nadciągających ze wschodu, ale skutków paranoicznego przestrzegania „praworządności” na granicy, które wiąże żołnierzom ręce i zakazuje sięgać do kabury, kiedy wymaga tego ich osobiste bezpieczeństwo. Przestrzegał, że może dojść z tego powodu do incydentów, które nadwyrężą reputację naszej armii.
Wtedy nie wiedzieliśmy, że to o czym rozmawiamy już się wydarzyło i czeka tylko na ujawnienie przez media.
W internecie można przeczytać relacje żołnierzy, którzy wzięli udział w incydencie na przełomie marca i kwietnia, w okolicy Dubicz Cerkiewnych. Zaatakowała ich grupa mężczyzn w wieku 20-30 lat, o kaukaskich rysach twarzy i zniekształconych małżowinach usznych, co świadczy o trenowaniu sportów walki. Wielu z nich było uzbrojonych w noże, piki i ostre narzędzia. Zachowywali się bardzo agresywnie, prawdopodobnie pod wpływem środków pobudzających. Wkrótce się zapewne dowiemy, jaka jest ich prawdziwa rola w wojnie hybrydowej, którą Putin wypowiedział Polsce.
Na razie możemy być pewni tylko jednego – to nie są uchodźcy.
Oni nie wdzierają się do Polski, aby szukać azylu, ale by skonfrontować się z naszymi żołnierzami. Przetestować ich reakcje, system dowodzenia, skuteczność w bezpośredniej walce. Nie trzeba chyba wyjaśniać, komu taka wiedza jest potrzebna. W tym starciu, ze strony Polski padły tylko strzały ostrzegawcze, co Putin może odebrać jako brak naszej gotowości do odpowiedzenia przemocą na przemoc. Dla niego to jest dobra informacja, ale najlepszą dostał od rządu Donalda Tuska. Państwo, zamiast nagrodzić i pochwalić żołnierzy za rozładowanie incydentu bez rozlewu krwi, zatrzymało ich i postawiło zarzuty przekroczenia uprawnień i narażenia życia innych osób. Fałszywie pojęta „praworządność” na granicy już zbiera krwawe żniwo, ale niestety po naszej stronie. 28 maja polski żołnierz został ugodzony nożem przez migranta. Od tamtego czasu trwała walka o jego życie, ale w środę wojskowy zmarł w wyniku obrażeń. Jak głosi oficjalny komunikat, żołnierz został ranny podczas próby powstrzymania migrantów przekraczających granicę. Ze względu na szacunek dla zmarłego nie czas teraz na takie dyskusje, ale to pytanie powróci. Dlaczego żołnierz zaatakowany przez migranta nie użył bronił? Bał się represji, jakie spotkały jego kolegów?
Putin próbuje polskie wojsko i całe nasze społeczeństwo sparaliżować strachem.
Na razie jest to próba nerwów, która wkrótce może się przerodzić w próbę sił. Bieżący rok jest w geopolityce przełomowy, ponieważ czekają nas wybory w USA. Wielu ekspertów uważa, że Chiny mogą spróbować wykorzystać ten czas do podboju Tajwanu. Być może te działania zostaną skorelowane z prowokacjami Rosji w Europie i Iranu na Bliskim Wschodzie. Wszystko po to, aby zmniejszyć albo obalić amerykańską dominację w świecie. Ostatnią rzeczą, jaką powinna teraz pokazać Polska to słabość.
Żołnierze na granicy, kiedy zostaną zaatakowani przez hordy ze wschodu, nie powinni zastanawiać się czy mogą strzelać, ale martwić, czy nie pudłują.
Ten kompromitujący polskie państwo spektakl dzieje się w czasie, kiedy z medialnym hukiem ruszyła powołana przez Donalda Tuska komisja do badania wpływów rosyjskich. Swoją pracę powinna zacząć od ustalenia, która rosyjska agentura ma tak silne przełożenie na obecne władze w Polsce, że potrafiła doprowadzić do osłabienia pierwszej linii narodowej obrony, jaką stanowią wojska pilnujące granicy z Białorusią.
Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego