Federalizacja Europy ma tylko jeden cel – ratowanie Niemiec przed upadkiem

Janosik zabierał bogatym i oddawał biednym. Jego wynaturzona, współczesna wersja odziana w garnitur eurokraty robi coś odwrotnego. Pod pretekstem federalizacji okrada państwa na rozwojowym dorobku, takie jak Polska, aby łup oddać gasnącej „gwieździe” Unii Europejskiej – Niemcom.

 

Na poziomie ideowym federalizacja Unii Europejskiej jest realizacją planu włoskiego komunisty Altiero Spinelliego, który po wojnie domagał się scentralizowanego, europejskiego państwa. Te chore mrzonki upadły, bo Robert Schuman i inni myśliciele z racjonalno-chrześcijańskich kręgów mieli dla Europejczyków lepszą ofertę. Niestety historia zatoczyła krzywe koło.

Polityczne sieroty po niebezpiecznym, czerwonym demagogu jakim był Spinelli, rządzą dziś w Unii Europejskiej.

Sama ideologia to jednak za mało, aby zmusić rządy państw członkowskich do rezygnacji z narodowych ambicji. Prawdziwym motorem federalizacji jest próba ratowania Niemiec przed gospodarczym i społecznym upadkiem. Unijny dominator robi krok, a raczej skok do przodu. Gdyby proces federalizacji Unii Europejskiej opisać językiem korporacyjnym mamy do czynienia z konsolidacją branży nie poprzez fuzję podmiotów, ale wrogie przejęcia. Dlaczego tak się dzieje w unijnej polityce?

Z Niemcami jest coraz gorzej.

Praktycznie wszystkie wskaźniki gospodarcze są tam najgorsze od lat, a teraz doszedł kolejny. Jak donosi brukselski portal Euractiv, w lipcu upadło w Niemczech ponad 20 proc. więcej firm, niż w tym samym miesiącu w 2022 r. Nie jest to sezonowy trend, ale pogłębiający się, trwający od lat proces deindustrializacji. Niemcy mają to na własne życzenie. Przez dekady były w samej czołówce największych gospodarek świata, a na utrzymanie pozycji miały prostą, ale – jak się okazało – zawodną receptę. Chciały oprzeć swój „ordnung” na trzech filarach: rosyjskim gazie, interesach z Chinami i Zielonym Ładzie, który miał się stać niemiecką drogą do światowej, czwartej rewolucji przemysłowej. Nic z tych planów nie wyszło, a koniec „dealu” z Putinem nie był tylko jedynym powodem. Problemy Niemiec zaczęły się wcześniej. Przede wszystkim przespali rewolucję cyfrową, która odmieniła świat.

Jeśli chodzi o nowoczesne technologie, w świecie liczą się tylko Stany Zjednoczone i kilka państw azjatyckich.

Niemcy, a za ich sprawą cała Unia Europejska, są w tej rywalizacji tylko statystami. Jak donosi Euractiv najlepszy, niemiecki uniwersytet techniczny w Monachium w światowych rankingach zajmuje dopiero 49 miejsce. Drugim problemem Niemiec jest kryzys społeczny, wywołany demografią i imigracją. Przez dekady gospodarkę tego kraju zasilały miliony pracowników, m.in. z Turcji i dawnych państw socjalistycznych. Nie było z nimi większych problemów asymilacyjnych i integracyjnych. Rząd w Berlinie był przekonany, że z ostatnimi falami imigracyjnymi będzie podobnie. Przybyszów zaproszonych na masową skalę przez Angelę Merkel postrzegali jako siłę roboczą choć zagrożenia innego rodzaju było widoczne gołym okiem. Współcześni imigranci zamiast rozwiązać problemy gospodarcze sami stali się ogromnym, także społecznym problemem. Niemcy wciąż są najbogatszym i najbardziej wpływowym państwem Unii Europejskiej, ale ich gwiazda gaśnie.

Na drugim biegunie znajduje się Polska.

W 2009 roku Georg Friedman, znany amerykański politolog, opublikował książkę „Następne 100 lat”. Przewiduje w niej, że w latach 30. naszego wieku Niemcy nie będą już potęgą gospodarczą, Rosja znajdzie się w rozsypce, a Polska urośnie do roli regionalnej potęgi z ambicjami odgrywania ogromnej roli na arenie międzynarodowej. Jeśli ktoś nie wierzy politologom, niech posłucha analityków. Niedawno Agencja Bloomberg opublikowała raport na temat państw, które najbardziej skorzystają na globalnej, handlowej rywalizacji USA i Chin. Wymieniono Polskę, Meksyk, Wietnam, Indonezję i Maroko. Te państwa leżą na styku nowych linii podziałów geopolitycznych. To szansa na czerpanie zysków z pełnienia roli handlowego oraz inwestycyjnego łącznika między USA i Chinami lub Chinami i Europą.

Politycy w Berlinie i Brukseli też czytają takie analizy i wyciągają z nich wnioski.

Jeśli Niemcy chcą uratować swoją pozycję muszą zrobić to teraz. Sfederalizowanie Unii Europejskiej pod swoim przywództwem pozwoli im zbudować kontynentalną potęgę, która może stać się języczkiem u wagi w nadciągającej konfrontacji między USA i Chinami. I wcale nie jest powiedziane, że Stany Zjednoczone Europy opowiedzą się po stronie Stanów Zjednoczonych Ameryki. W Niemczech i we Francji nasilają się żądania budowy niezależnej, europejskiej armii, która będzie nadal członkiem NATO, ale w pewnej kontrze do US Army. Poza tym rząd w Berlinie zainwestował zbyt wielki kapitał w interesy z Rosją i Chinami, aby tak łatwo rezygnować z tych rynków. Jeśli Unia Europejska zacznie się odsuwać od Stanów Zjednoczonych, siłą rzeczy wpadnie w orbitę imperialistyczno-dyktatorskiego kondominium, które jest agresywne, zaborcze i obce kulturowo. W Polsce odbieramy federalizację Unii Europejskiej jako cios w gospodarczą suwerenność i polityczną niepodległość. Ten dramatyczny i zgubny proces ma jeszcze głębsze dno. Jeśli unijna federalizacja zakończy się sukcesem stracimy nie tylko Polskę, ale także Europę, która – mimo dziejowych zakrętów – przez dwa tysiąclecia lat była fundamentem cywilizacji, jaką znamy, akceptujemy i współtworzymy.

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego