Unijny system (nie)sprawiedliwości zainfekowany jest wirusem absurdu. Oto jeden nieprzychylny sędzia – na przykład z Hiszpanii albo Polski – ma prawne narzędzia, aby podjąć próbę zamknięcia ogromnego kompleksu energetycznego, który jest kluczowy dla naszej narodowej gospodarki. Unia Europejska ma na sztandarach demokrację liberalną, choć trafniejsze wydaje się hasło demokracji totalitarnej.
To już druga próba zamknięcia kopalni Turów, ale realizowana według podobnego scenariusza. Znów wykorzystany do tego został sędzia. Pierwszy atak nastąpił w maju 2021 roku. Hiszpańska sędzia Rosario Silve de Lapuerte, wiceprezes Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), reagując na skargi czeskiej strony nakazała zamknięcie kopalni Turów. Jak donosiły media z Madrytu, prawniczka latami wspierała jedną z partii politycznych należących do frakcji Europejskiej Partii Ludowej, na czele której stał wtedy Donald Tusk. Teraz mamy sytuację podobną. Sędzia Jarosław Łuczaj z Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie nakazał wstrzymanie inwestycji w Turowie po skardze czeskich i niemieckich ekologów. Nie jest to anonimowy prawnik. Sędzia Łuczaj podpisał się pod listem stowarzyszenia „Iustitia” z lipca 2021 r., które apelowało aby podporządkować się decyzji TSUE.
Trudno nie dopatrzeć się w tym analogii.
„Iustitia”, łamiąc zasady nieangażowania się sędziów w działalność polityczną, jawnie popiera opozycję z Donaldem Tuskiem na czele. Lider Platformy Obywatelskiej podczas wieców na Dolnym Śląsku stracił dobrą okazję, aby milczeć na temat Turowa, bo sam sprowokował domysły, na czyje polityczne zlecenie mogli działać sędziowie? Skargę na działalność polskiej kopalni złożyli, m.in. aktywiści z czeskiego i niemieckiego oddziału Greenpeace. Ze strony tej organizacji nie jest to pierwsza próba destabilizowania polskiej gospodarki. Greenpeace negatywnie ocenił Baltic Pipe, sztandarowy polski projekt energetyczny, którego zadaniem była dywersyfikacja dostaw gazu i uniezależnienie się od z Rosji. Na kilka miesięcy udało się nawet wstrzymać duński odcinek tej inwestycji z powodu… siedlisk myszy i nietoperzy.
Nie oznacza to, że Greenpeace w ogóle nie lubi gazociągów.
W lipcu 2006 roku współorganizowałam międzynarodową konferencję w Darłowie. Debatowaliśmy o ochronie wód Bałtyku przed skutkami gospodarczej działalności człowieka. Konferencję zorganizowano pod patronatem ministra Ochrony Środowiska, ale na jej przeprowadzeniu i medialnym rozgłosie bardzo zależało prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. W miesiąc później rosyjski Gazprom oraz niemieckie firmy E.ON Ruhrgas i BASF podpisały w Moskwie porozumienie dotyczące budowy Gazociągu Północnego i utworzenia konsorcjum Nord Stream. W konferencji wzięło udział wiele organizacji ekologicznych, które w sprawie ochrony Bałtyku przed skutkami budowy gazociągu skierowały memorandum, m.in. do Parlamentu Europejskiego. Wśród sygnatariuszy listu nie było Greenpeace.
Wtedy byliśmy rozczarowani, ale dziś jest łatwiej zrozumieć dlaczego największa organizacja ekologiczna świata nie przyłączyła się do protestu przeciwko Nord Stream.
Wieloetapowego ataku na kopalnię Turów nie można sprowadzać tylko do nadmiernej aktywności organizacji ekologicznych i nadgorliwości sędziów. W ostatnich latach mieliśmy więcej prób administracyjnego podcinania skrzydeł polskiej gospodarce. Chociażby niedawna „bitwa” o metan. Dzięki skuteczności negocjacyjnej premiera Mateusza Morawieckiego i aktywności grupy polskich europosłów udało się przeforsować przepisy, które nie są tak szkodliwe dla naszego górnictwa, jak wyjściowa propozycja Komisji Europejskiej oznaczająca upadek kopalń metanowych. Skończyło się dobrze, ale nie zapominajmy, że mieliśmy do czynienia z pierwszym przypadkiem, kiedy unijne rozporządzenie uderzało w konkretną branżę w pojedynczym państwie członkowskim.
Rozporządzenie metanowe przynosiło szkodę tylko polskiemu górnictwu.
Weźmy inny przykład z nieodległej przeszłości. Małgorzata Kidawa-Błońska, nietrafiona kandydatka Platformy Obywatelskiej na prezydenta, budziła wesołość kiedy dzieląc się swoimi przemyśleniami na temat inwestycji na Mierzei Wiślanej przekonywała, że „gdyby natura chciała żeby tam był przekop, to by był”. Brzmiało to śmiesznie, ale mniej więcej taka była narracja organizacji ekologicznych i wielu opiniotwórczych środowisk w Unii Europejskiej. Polski rząd się jednak nie ugiął i zbudował infrastrukturę wodną, która ma duży potencjał gospodarczy, ale także ogromne znaczenie dla bezpieczeństwa Polski i całej unijnej wspólnoty.
Baltic Pipe, Mierzeja Wiślana, metan, Turów – przykładów na próbę destabilizowania polskiej gospodarki jest zbyt wiele, aby to bagatelizować albo tłumaczyć zbiegiem okoliczności.
O co toczy się ta gra? Polska gospodarka ma się dobrze i coraz lepiej. Mamy niskie bezrobocie, wysokie PKB i pozytywne ratingi. W dodatku jesteśmy państwem, które prawidłowo zareagowało na zagrożenie ze wschodu. – Czy polskie wojsko stanie się najsilniejszą konwencjonalną armią w UE? – zastanawia się niemiecki dziennik „Die Welt”. Wyrastamy na liczącego się gracza na skalę kontynentalną. Jest to oczywiste, że „starzy” europejscy dominatorzy, jak Niemcy i Francja, widzą w nas jeśli nie zagrożenie to na pewno silną konkurencję. Dlatego w każdej sytuacji musimy bronić polskiej racji stanu – czy to w unijnej bitwie o metan, sądowej batalii o Turów czy też przy urnach wyborczych.
Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego
Foto: Ewa Gawęda (Senator RP)