W świątecznym wydaniu „Dziennika Zachodniego” ukazał się tekst o moim pobycie w Hawanie, gdzie jako przedstawiciel Parlamentu Europejskiego rozmawiałam o wolności wyznania na Kubie.
W Unii Europejskiej rośnie moda na komunizm, a Che Guevara – jak w latach 60. i 70. – wraca na koszulki jako ikona popkultury. Nawet w europarlamencie są politycy przekonani o zdobyczach socjalnych kubańskiego reżimu. Tę intelektualną aberrację, a mówiąc wprost zwyczajną głupotę, można wyplenić tylko w jeden sposób. Miłośnicy lewicy powinni wybrać się z obowiązkową wizytą do Hawany. Niech na własne oczy zobaczą do czego może doprowadzić komunistyczny eksperyment.
W grudniu ubiegłego roku, jako przedstawiciel Parlamentu Europejskiego poleciałam do Hawany aby bliżej poznać sytuację tamtejszego Kościoła i rozmawiać o wolności wyznania na Kubie. To była podróż, która na zawsze zostanie w mojej pamięci.
Widok niektórych dzielnic Hawany budzi skojarzenia z obrazami, jakie od ponad roku widzimy w telewizji.
Piękne niegdyś kamienice zamienione w ruiny. Ludzie gnieżdżący się w ocalałych mieszkaniach podzielonych na dodatkowe, prowizoryczne klitki, aby zmieściło się więcej rodzin. Dziury w murze, odpadające tynki, wiszące kable i bawiące się w tych ruinach dzieci. To nie wojna. To współczesna Kuba. Sześćdziesiąt lat komunistycznego eksperymentu zostawiło na Hawanie taki sam ślad, jak sześćdziesiąt ton trotylu. Szczęściem w tym nieszczęściu jest klimat. Na wyspie właściwie nigdy nie jest zimno. Przynajmniej nikt nie umiera z wychłodzenia. Wystarczy jednak huragan lub tylko ulewny deszcz by stara kamienica zawaliła się grzebiąc swych mieszkańców. W tym morzu nędzy, bałaganu i ruin, na potrzeby zagranicznych turystów odrestaurowano kilka ulic wokół zabytkowej katedry. Tak mogłaby wyglądać Hawana gdyby nie Castro, Che Guevara i całe zastępy komunistycznych rewolucjonistów, którzy z rajskiej wyspy uczynili przedsionek piekła.
Rankiem pierwszego dnia pobytu w Hawanie spotkałam się z mieszkającą na wyspie Polką. Piłyśmy herbatę. Aby zagaić rozmowę zapytałam, czy jadła już śniadanie.
Odparła, że herbata jest jej śniadaniem.
Kubańczycy, podobnie jak Polacy w stanie wojennym, żyją w kolejkach. Kartki są jedyną nadzieją na zdobycie żywności. Sklepy świecą pustkami. Ludzie nie kupują tego co potrzebują, lecz to co akurat jest. Przy czym stanie w kolejkach nie jest czynnością prostą i bezpieczną, ponieważ trzeba robić przerwy aby nie podpaść pod przepisy zakazujące zgromadzeń. Na trudności z aprowizacją narzekają nawet członkowie korpusu dyplomatycznego. Ambasador Hiszpanii od ponad tygodnia nie mógł zdobyć jajek, a wiadomo, że bez tego… Adios tortilla de patatas, czyli żegnaj omlecie ziemniaczany. Puste półki straszą nie tylko w sklepach, ale też w aptekach. Obrazu całości dopełniają częste i kompletnie nieprzewidywalne przerwy w dostawie prądu. Z tego powodu doszło niedawno do społecznych protestów. Setki ich uczestników do dziś siedzi w więzieniach.
Nie ma się co dziwić, że z Kuby ucieka każdy, kto tylko może.
Miejskie nabrzeża zdumiewają brakiem jakichkolwiek łodzi lub jachtów. Nie ma tam niczego, czym można by dopłynąć do amerykańskiej Florydy. Mimo tego exodus trwa. Kubańczycy uciekają przez Nikaraguę albo korzystają z oferty przemytników ludzi. Miałam okazję rozmawiać z szefem amerykańskiej ambasady. Ocenił, że tylko w 2022 roku około trzysta tysięcy Kubańczyków przedostało się do Stanów Zjednoczonych. Fala emigracji osiągnęła rozmiary, których nie odnotowano nawet bezpośrednio po triumfie rewolucji Fidela Castro. W ocenie wielu rozmówców ten rekordowy exodus, obejmujący głównie ludzi młodych, jest dla władz wygodny. Emigranci przesyłają rodzinom dolary, a ten strumień pieniędzy to kroplówka, która utrzymuje przy życiu ogromną część społeczeństwa.
Podczas pobytu w Hawanie spotkałam się z sekretarzem episkopatu Kuby.
Zapewnił mnie, że wiara na Kubie przetrwała najgorszy okres prześladowań. Kult religijny nigdy nie został oficjalnie zakazany, za to katolicy byli dyskryminowani na uczelniach i w miejscu pracy. Przyznawanie się do wiary utrudniało dostęp do określonych kierunków studiów lub zawodów. Sytuacja zmieniła się w latach osiemdziesiątych, po wydaniu książki-wywiadu „Fidel i religia”, w której Castro przyznał, że w młodości chodził do najlepszych katolickich szkół na wyspie. W pamięci wiernych żywa jest jeszcze pamiętna pielgrzymka Jana Pawła II z 1998 r. Ojciec Święty odprawił Mszę Świętą na Placu Rewolucji. Odważnie przypomniał Kubańczykom, że „prawdziwa rewolucja to rewolucja miłości” oraz, że „nowoczesne państwo nie może być ateistyczne”. Aktualnie Kościół Katolicki na wyspie funkcjonuje w ramach pewnego konsensusu i w sposób bardzo dyskretny próbuje wpływać na kierunek przemian.
Dziś niewiele brakuje, by Kubę dotknął kryzys humanitarny porównywalny z tym, jakiego doświadcza nieodległe Haiti.
Polityczna i gospodarcza izolacja kubańskiego reżimu powoduje coraz większe cierpienia bezbronnych i zrezygnowanych mieszkańców wyspy. Dlatego warto wspomagać ośrodki misyjne na wyspie, polskich księży i wiernych, którzy przywracają zmęczonym ludziom godność i poczucie sensu. Wydaje się, że zmiany, które dałyby Kubańczykom więcej wolności, również gospodarczej, są nieuchronne ale wciąż nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy nastąpią. Niestety zachodni turyści odwiedzający ten kraj są w większości zamknięci w specjalnie dla nich stworzonych enklawach i nie mają pełnego obrazu kubańskiego dramatu. Są to koncesjonowane oazy luksusu ściśle kontrolowane przez ludzi armii i rządzącej partii. Im głód nie zagląda w oczy. Jednak coraz trudniej jest im ukryć spektakularną klęskę całego systemu, który zbudowali. Wszystkich, którzy odwiedzają Kubę zachęcam do otrzeźwiającego spaceru bocznymi, mniej uczęszczanymi ulicami starej Hawany. Dla niektórych polityków wizyta w tym żywym muzeum komunizmu powinna być wręcz obowiązkowa. Szczególnie polecam ją naszym rodzimym i zachodnim zwolennikom lewicy. Nie zapomnijcie tylko zabrać kanapek na drogę.
Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego ze Śląska