W magazynowym, piątkowym wydaniu „Dziennika Zachodniego” ukazał się wywiad ze mną. Z Jędrzejem Lipskim, redaktorem naczelnym DZ, rozmawialiśmy o planowanym przez Unię Europejską rozporządzeniu o ograniczeniu emisji metanu. Ile w tym jest troski o klimat, a ile wyrachowanej gry o dominację w światowej gospodarce?
– Rozporządzenie metanowe szykowane przez Unię Europejską to jeden z najgorętszych tematów ostatnich tygodni, który najgłośniejszym echem odbija się w naszym regionie. W komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii Parlamentu Europejskiego, z ramienia grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów jest pani kontrsprawozdawcą tego projektu. O co chodzi w tym rozporządzeniu? Dlaczego jest takie groźne, a niektórzy mówią, że wręcz zabójcze dla polskiego górnictwa?
– Już w listopadzie ubiegłego roku, podczas organizowanej przeze mnie konferencji Śląski Ład ostrzegałam, że unijne rozporządzenie metanowe idzie za daleko i stanowi ogromne zagrożenie dla polskiego górnictwa. Osobom spoza branży wydobywczej sprawa może wydać się dosyć skomplikowana, ale warto poznać techniczne szczegóły, aby zorientować się w politycznych niuansach. Generalnie, w polskim górnictwie przeważają kopalnie metanowe. Przeciętnie emitują 5,9 ton tego gazu na tysiąc ton wydobytego węgla, choć jest to wielkość średnia. Mamy też kopalnie emitujące 9, a nawet 15 ton. I co kombinuje Bruksela? Od 2027 roku chce wprowadzić limit emisji na poziomie 0,5 tony metanu na kilotonę węgla. Jest to abstrakcyjna norma, przynajmniej na dzisiejsze realia. Tym wymaganiom są w stanie sprostać tylko trzy, polskie kopalnie niemetanowe.
– Nie jesteśmy w stanie spełnić tych norm, wprowadzając innowacyjne technologie w zakresie wychwytywaniu metanu?
– Nikt w Polsce i na Śląsku nie załamuje rąk i nie mówi, że nie damy rady dostosować się do tych norm. Chodzi o to, że nie da się tego zrobić w tak krótkim czasie. Podczas konferencji Śląski Ład gościłam naukowców i menedżerów z branży wydobywczej. Oni to podkreślali bardzo wyraźnie. Mamy doskonałe ośrodki badawcze, niektóre pilotażowe technologie są już wdrażane, ale – powtórzę to jeszcze raz – potrzebujemy czasu, aby przystosować całe górnictwo do oczekiwań Brukseli.
– Nikt na świecie nie ma technologii antymetanowych spełniających oczekiwania Brukseli?
– Chyba od tego powinniśmy rozpocząć rozmowę, ponieważ tu leży odpowiedź na pytanie o źródło europejskich nacisków na szybkie i drastyczne ograniczenie emisji metanu. Kilka firm na świecie oferuje gotowe i bardzo kosztowne technologie umożliwiające spełnienie tych wyśrubowanych norm, ale lider na tym rynku jest tylko jeden. Zgadnie pan z jakiego kraju?
– Nie jestem zwolennikiem spiskowych teorii, ale znając unijne realia wskazanie może tylko jedno. Chodzi o firmę z Niemiec?
– Tak. Mam na myśli niemiecką firmę Dürr Megtec. Ja też nie jestem zwolenniczką spiskowych teorii ale wskazanie jest oczywiste, na czyją korzyść działa ten niebywały pośpiech i naciski, aby wdrożyć przepisy antymetanowe.
– Co robi Polska, aby uchronić się przed tym – nazwijmy sprawy po imieniu – gospodarczym kłusownictwem?
– Nie wiem czy to jest kłusownictwo, a może bardziej polowanie z nagonką. Polska w tej trudnej sytuacji robi to co może i powinna. Koncentrujemy się m.in. na wynegocjowaniu takich terminów, które dadzą naszym firmom czas niezbędny do pełnego wdrożenia analogicznych technologii. To nie jest tak, że kwestia ograniczeń emisji metanu jest dla nas czymś nowym ale polskie projekty muszą być odpowiednio wsparte i doprowadzone do stanu gotowości. Jest o co walczyć, bo stawką są ogromne pieniądze, które mogą trafić do polskich podmiotów. Jeśli nie uda nam się obronić naszego punktu widzenia, będziemy skazani na drogie instalacje zagraniczne a nasze kopalnie znajdą się w dramatycznej sytuacji.
– Co robi Pani, aby na forum Parlamentu Europejskiego bronić polskich kopalń?
– Jako kontrsprawozdawca rozporządzania metanowego mogę liczyć na koleżanki i kolegów z grupy EKR. Staramy się wykazywać niekonsekwencje i nielogiczności, od których roi się w projekcie tych przepisów. Sprawa metanu jest tak ważna dla Polski i zwłaszcza dla Śląska, że namawiam polskich deputowanych z innych frakcji, aby choć ten jeden raz zakopali topory wojenne i zapomnieli o wewnątrzkrajowych sporach politycznych. Lewicowo-liberalna większość trzymająca władzę w unijnych instytucjach jest zdeterminowana by jak najszybciej i za wszelką cenę wdrożyć nieracjonalną i katastrofalną w skutkach politykę klimatyczną. W tych grupach zasiadają też Polacy, a w niektórych są bardzo wpływowi. Wkrótce odbędzie się „metanowe” głosowanie w Parlamencie Europejskim. Liczę na to, że opozycyjni deputowani nie zawiodą Polaków. Przecież mają w swoich szeregach, m.in. Jerzego Buzka, Leszka Millera, Włodzimierza Cimoszewicza. To są byli premierzy. Oni wiedzą najlepiej, jak trudno rządzi się państwem pod zewnętrzną presją.
– Mamy umowę społeczną między rządem i związkami zawodowymi, zakładającą zamknięcie kopalń do 2049 roku. Unia Europejska chce osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 roku. Oznacza to, że do czasu odtrąbienia sukcesu Green Dealu nie będzie w Polsce kopalń i emisji metanu. Jaki jest sens teraz narażać śląską, polską i generalnie europejską gospodarkę na takie zawirowania?
– W dobrych filmach kryminalnych, kiedy detektyw nie potrafi złapać przestępcy, idzie tropem jego pieniędzy. Taki mechanizm dedukcji przydaje się przy rozszyfrowywaniu ukrytych intencji Brukseli. Zresztą mówiliśmy już o tym wcześniej. Błędem jest przypisywanie Unii Europejskiej tylko szlachetnych intencji związanych, m.in. z ochroną klimatu. Pod promocyjno-medialnym, zielonym lukrem ukryta jest szara strefa twardych, gospodarczych interesów. Unijny rynek nie znosi próżni. Gospodarcze zawirowania jednym szkodzą, a innym pozwalają zarabiać fortuny.
– Rozporządzenie metanowe dotknie też kopalnie produkujące węgiel koksowy, który jest jednym z najważniejszych surowców dla energetyki odnawialnej. Komu może na tym zależeć w „zielonej” Unii Europejskiej? Jest to trochę nielogiczne.
– Dla węgla koksowego przepisy miałyby obowiązywać po trzech latach od wejścia w życie rozporządzenia metanowego. Niestety w Parlamencie Europejskim są frakcje, które nie godzą się nawet na tak krótką, czasowa premię. Brak logiki jest ostatnią rzeczą, jaką można zarzucić unijnej machinie legislacyjnej. Wiadomo, że węgiel koksowy ma fundamentalne znaczenie dla europejskiej, „zielonej” rewolucji. Rozporządzenie metanowe nie spowoduje jednak, że ten surowiec zniknie z europejskiej gospodarki. Może natomiast zniknąć jego największy unijny dostawca, którym jest Jastrzębska Spółka Węglowa. Proponowane przepisy są łagodne dla importerów, gdyż nakładają na nich tylko obowiązek składania informacji na temat przestrzegania norm środowiskowych w kraju skąd pochodzi surowiec. Dotyczy to nie tylko węgla koksowego ale także energetycznego. Jednym słowem – rozporządzenie metanowe nie zamyka unijnej gospodarki przed węglem, lecz blokuje możliwości europejskich producentów tego surowca.
– Rozmawiając o rozporządzeniu metanowym trudno nie wspomnieć o sprawie niemieckiej europosłanki Jutty Paulus z partii Zielonych. Jest ona sprawozdawcą tego projektu, ale pojawiły się podejrzenia, że korzystała z niedozwolonej pomocy, skrajnie ekologicznej organizacji. Mamy do czynienia z kolejną aferą?
– Czy to jest afera muszą osądzić odpowiednie służby, ale na pewno możemy mówić o skandalu. Po śledztwie portalu „Politico” okazało się, że pliki z poprawkami do rozporządzenia przygotowała Alessia Virone, aktywistka amerykańskiej organizacji ekologicznej Clean Air Task Force. W centrum jej zainteresowań jest promocja regulacji uderzających w europejski sektor energetyczny. Organizacja otrzymuje rocznie ok. 20 mln dolarów dotacji i darowizn. Z medialnego śledztwa wynika, że spora część środków może pochodzić, m.in. od niemieckich donatorów. W tym kontekście warto ponowić pytanie, które już padło w tej rozmowie. Na ile walka z metanem jest wyrazem troski o klimat, a na ile wyrachowaną i bezwzględną grą o dominację w międzynarodowej gospodarce.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Jędrzej Lipski