Batalia o suwerenność

W ostatnim tygodniu ubiegłego roku w „Naszym Dzienniku” ukazał się wywiad ze mną. Punktem wyjścia do rozmowy z redaktorem Rafałem Stefaniukiem była afera korupcyjna w Parlamencie Europejskim. Zapraszam do lektury.

 

– Światem polityki w 2022 r. wstrząsnęła afera korupcyjna w Parlamencie Europejskim.  Jak sprawa wiceprzewodniczącej PE  Evy Kaili wpłynęła na europarlament?

– Parlament Europejski, a generalnie wszystkie unijne instytucje wydają ogromne pieniądze na autopromocję i autokreację. Dotychczas było to nawet skuteczne. W „postępowych” mediach Parlament Europejski uchodził za instytucję ideową, uczciwą, walczącą o praworządność itd. Wystarczyła jedna „akcja” Evy Kaili aby ten wizerunek runął jak domek z kart. Okazało się, że pozytywna marka była zbudowana na sztucznych i propagandowych fundamentach. Jest coś symbolicznego w tym, że w aferę korupcyjną uwikłała się znana europoseł z lewicowo-liberalnej większości trzymającej władzę w Unii Europejskiej. Socjaliści są pierwsi w oskarżaniu prawicowych rządów o łamanie praworządności, korupcję, sprzeniewierzanie środków unijnych, a tymczasem „czarna” owca pojawiła się w ich lewicowych stadku i rzuciła cień na cały europarlament. Zaufanie do tej instytucji zostało mocno nadwyrężone. Odbudowa prestiżu Parlamentu Europejskiego w oczach wyborców będzie procesem bardzo trudnym i długotrwałym.

– To może być początek dużo większej afery?

– Wszystko na to wskazuje. Od wybuchu afery minęły dwa tygodnie, a media wciąż tym żyją i dostarczają informacji o kolejnych podejrzanych, prominentnych osobach. Przypadek Kaili jest zapewne wierzchołkiem góry lodowej lub – przywołując inne porównanie – elementem korupcyjnej pajęczyny. Co ciekawe, zachodnie media poświęcają aferze korupcyjnej znacznie więcej uwagi niż polskie, „postępowe” redakcje. Wygląda to tak, jakby media sprzyjające opozycji chciały za wszelką cenę ratować wizerunek Parlamentu Europejskiego, który stoi na pierwszej linii antypolskich ataków.

– Mówi się już o procedurach, które walczyłyby z korupcją, a może nawet jej zapobiegały?

– Wszyscy w Unii Europejskiej zaczęli nagle mówić o konieczności wprowadzenia takich procedur, ale one będą skuteczne dopiero wtedy, kiedy poznamy skalę mechanizmów korupcyjnych – ich szerokość i głębokość. Afera katarska rozbudza wyobraźnię opinii publicznej, ale nie zapominajmy, że na szczytach unijnej władzy jest wiele innych niepokojących i niewyjaśnionych sytuacji. Są wątpliwości dotyczące szczepionek na Covid-19, których zakup negocjowała przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Mówi się o lobbingu Ubera i wymianie podejrzanej korespondencji między współzałożycielem tej firmy, a prezydentem Francji Emmanuelem Macronem. I kolejna sprawa – mija  rok od pamiętnej serii publikacji  francuskiego dziennika „Liberation”, demaskującej handel wpływami i inne nieuczciwe praktyki, których mieli dopuszczać się sędziowie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, urzędnicy Komisji Europejskiej oraz politycy Europejskiej Partii Ludowej. Nie wspominam już o sprawie największego kalibru, jaką jest wpływ Rosji na procesy decyzyjne w Unii Europejskiej.

– Czy w tej sytuacji nie należy też sprawdzić zaangażowanie osób z europejskiej polityki, które znalazły zatrudnienie w rosyjskich spółkach?

– Myślę, że od tego powinno się zacząć. Sprawa Evy Kaili nie jest jedynym problemem etyczno-wizerunkowym Unii Europejskiej. Są sprawy poważniejsze. Najwyższy czas, aby zastanowić się nad działalnością Gerharda Schrödera – byłego kanclerza Niemiec, Francois Filiona – byłego premiera Francji, Wolfganga Schuessela – byłego premiera Austrii i Paavo Lipponena – byłego premiera Finlandii. Oprócz sprawowania najważniejszych funkcji w swoich ojczyznach łączy ich późniejsze miejsce pracy. Wszyscy znaleźli zatrudnienie w podległych Putinowi spółkach energetycznych. Byli prezydenci i premierzy raczej nie znikają z przestrzeni publicznej. Po skończeniu urzędowania mają duży, mniej lub bardziej formalny wpływ na politykę i opinię publiczną. Można się zastanawiać, czego oczekiwała od nich Rosja w zamian za lukratywne kontrakty i dlaczego zachodnie demokracje nie wypracowały mechanizmów obronnych na wypadek takich sytuacji? Jeśli wierzyć zarzutom, Eva Kaili dała się skorumpować małemu państwu, mającemu – jak wiele innych na świecie – problemy z przestrzeganiem praw człowieka. Co jednak zrobić z byłymi przywódcami kluczowych państw w Unii Europejskiej,  sprzedających się okrutnemu reżimowi, który zdestabilizował kontynentalne i światowe status quo?

– Jakie działania Eva Kaili podejmowała względem Polski?

– Należała do unijnych polityków, którzy najgłośniej domagali się represji wobec Polski za rzekome nieprzestrzeganie praworządności. Już w kilka miesięcy po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach przestrzegała, że „w ciągu zaledwie trzech miesięcy po wyborach polski rząd dokonał alarmującego autorytarnego zwrotu”.  Nie zapominajmy, że w antypolskiej grupie działającej we wszystkich unijnych instytucjach Kaili nie była najważniejsza i najbardziej znana. Wystarczy  przypomnieć pamiętny duet z Hiszpanii. Sędzię Rosario Silve de Lapuerte, wiceprezes Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, która nakazała zamknąć kopalnię Turów i Juana Fernando López Aguilara, szefa Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych Parlamentu Europejskiego, a przy tym zaciekłego wroga rządu PiS, który zadał słynne pytanie polskim politykom opozycji: „Co możemy jeszcze dla was zrobić?” W tej grupie są też komisarze unijni: odpowiedzialna za wymiar sprawiedliwości Věra Jourová i Frans Timmermans, ojciec chrzestny ideologicznej polityki klimatycznej. To tylko kilka przykładów, pokazujących przekrój unijnych instytucji, w których działa antypolski lobbing. Nie można zapominać o niektórych europosłach z Polski, którzy ochoczo dołączają do każdej unijnej nagonki na nasz kraj.

–  W swoim wpisie na stronie internetowej zadaje Pani pytanie, czy oczernianie Polski na forum UE nie było sponsorowane prze niechętne nam siły. Skąd u Pani te przypuszczenia?

– Takie pytania należy stawiać, ponieważ polityczna, gospodarcza i medialna nagonka na Polskę jest w ostatnich latach zbyt silna i dobrze zorganizowana, aby wynikała jedynie z pobudek ideowych czy z troski o praworządność w naszym kraju. Porównajmy naszą sytuację z Katarem. Świat zainteresował się tym państwem ze względu na mundial. Emocje towarzyszące turniejowi  już opadają i w medialny cień odchodzi też gospodarz  imprezy. Katar niewiele znaczy w światowej polityce, ale miał swoje historyczne pięć minut i nie chciał, aby w tym czasie mówiono o nim źle. Ktoś wpadł  na pomysł, aby  kupić przychylność opinii publicznej, a w Europie znaleźli się chętni do zrealizowania tej usługi. Polska to inny kaliber. My nie mamy pięciu minut, ponieważ cały czas jesteśmy w grze. Przypuszczenie, że oczernianie Polski może być zorganizowaną i opłaconą akcją nie jest spiskową teorią, lecz próbą łączenia faktów, których jesteśmy świadkami. Natomiast przekonanie, że antypolska nagonka bierze się ze szlachetnych intencji „obrońców” demokracji jest polityczną naiwnością.

– Komu i w czym może przeszkadzać Polska?

– Od setek lat Polska zawsze komuś przeszkadzała i nie ma powodu, aby teraz było inaczej. Nasze międzynarodowe relacje determinuje położenie geograficzne. Leżąc między dwoma mocarstwami, które zrodziły największe tyranie XX wieku, nigdy nie możemy sobie pozwolić na brak czujności. Liczmy na to, że będzie dobrze, ale szykujmy się na najgorsze rozwiązania. Ostatnio historia znów przyspieszyła. Z powodu naszego zaangażowania na rzecz Ukrainy znaleźliśmy się w centrum uwagi światowych potęg. Aktywnie działamy w sprawie inicjatywy Trójmorza, którą jedne mocarstwa chcą wzmocnić, a inne zablokować.  Jesteśmy też solą w oku dla lewicowo-liberalnej większości w Unii Europejskiej, która planuje scentralizować i sfederalizować wspólnotę wokół Niemiec, na co nie ma naszej zgody. Takie są stawki w grach, w których bierze udział Polska.

– Czy to jest wątek, któremu powinny przyjrzeć się polskie służby?

– Zdecydowanie tak i mam nadzieję, że polskie służby takie działania podejmują. Wiele akcji przeciwko Polsce ma znamiona operacji realizowanych, a przynajmniej monitorowanych przez obce służby specjalne. Chodzi nie tylko o tak ewidentne dywersje, jak rosyjsko-białoruska „śluza”, która miała zdestabilizować sytuację w naszym kraju poprzez wepchnięcie wielu tysięcy nielegalnych imigrantów. Inne sytuacje są mniej oczywiste. Na przykład wspomniany już Gerhard Schröder nie tylko brał pieniądze z Gazpromu, ale także przez 17 lat był doradcą w spółce Ringier AG, czyli m.in. właściciela mediów wydawanych w Polsce, takich jak  „Fakt”, „Newsweek” czy „Onet”. Może to nie ma żadnego znaczenia, ale warto się zastanowić, czy zaufany człowiek Putina nie próbował wykorzystać swojej pozycji w medialnym koncernie do wpływania  na polską opinię publiczną. Mam nadzieję, że takie pytania padają także w kręgach naszych służb.

– Czego spodziewa się Pani po roku 2023? Będzie to czas w którym ataki PE na Polskę będą jeszcze intensywniejsze? W końcu europosłowie wejdą w czas poprzedzający kampanię wyborczą…

– W przyszłym roku spodziewam się wzmożenia ataków na Polskę ze strony instytucji unijnych. Nie chodzi tylko o wybory do europarlamentu, ale także nasze, krajowe. Unijni liderzy już nawet nie kryją sympatii do opozycji, a zwłaszcza do jej lidera Donalda Tuska, którego Ursula von der Leyen otwarcie namaszcza do roli przyszłego premiera. To będzie rok, który zdecyduje o polskiej przyszłości nie tylko w perspektywie kadencji, ale kilkunastu albo kilkudziesięciu lat. Polskie wybory wpisują się w szerszą batalię o przyszłość Europy. Sukces opozycji wzmocni, a być może przesądzi o zwycięstwie projektu sfederalizowanej Europy – z Niemcami w roli głównej. Jeśli tak się stanie, stracimy sporą część naszej suwerenności, a marzenia  o „Europie Ojczyzn” zostaną pogrzebane na długie lata. Albo na zawsze.

– Dziękuję za rozmowę.

Rafał Stefaniuk