Kto płaci i kto zarabia na szkalowaniu Polski?

Lepkie ręce socjalistki Evy Kaili nie są jedynym i wcale nie najpoważniejszym problemem etyczno-wizerunkowym Unii Europejskiej. Wypłata z Gazpromu dla Gerharda Schrödera, byłego kanclerza Niemiec i obecnego agenta wpływu Putina, jest równie, a może bardziej odrażająca niż łapówki z Kataru. Ciekawe, ile na tym czarnym rynku usług „pijarowych” kosztuje akcja „praworządność” wymierzona przeciwko Polsce? 

 

Świat patrzy na Katar z powodu Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Za chwilę przestaniemy żyć jednak Mundialem i zapomnimy o tym niewielkim, arabskim państwie. Z prowadzonego przez belgijską policję śledztwa wynika, że szejkom zależało, aby przed i podczas turnieju nie mówiono źle o ich kraju. Wycenili tę usługę na 600 tys. euro. Eva Kaili, była wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego, wywiązała się z zadania bardzo dobrze. Europarlamentarzyści i dziennikarze ze zdumieniem przysłuchiwali się, jak wpływowa w unijnych strukturach Greczynka przekonywała, że Katar jest „liderem w dziedzinie praw pracowniczych”. Jednocześnie media ujawniły, że przy budowie stadionów mogło tam zginąć tysiące cudzoziemskich robotników.

Eva Kaili o jednych potrafiła mówić dobrze, a o innych źle.

Należała do unijnych polityków, którzy najgłośniej domagali się represji wobec Polski za rzekome nieprzestrzeganie praworządności. W tej kwestii była wręcz weteranką, ponieważ już w kilka miesięcy po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach przestrzegała, że „w ciągu zaledwie trzech miesięcy po wyborach polski rząd dokonał alarmującego autorytarnego zwrotu”. Rzecz jasna, w antypolskiej grupie działającej we wszystkich unijnych instytucjach Kaili nie była najważniejsza i najbardziej znana. Wystarczy choćby przypomnieć pamiętny duet z Hiszpanii. Sędzia Rosario Silve de Lapuerte, wiceprezes Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, nakazała zamknąć kopalnię Turów. Natomiast Juan Fernando López Aguilar, szef Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych Parlamentu Europejskiego, a przy tym zaciekły wróg rządu PiS, zadał słynne pytanie polskim politykom opozycji: „Co możemy jeszcze dla was zrobić?” W tej grupie są też komisarze unijni: odpowiedzialna za wymiar sprawiedliwości Věra Jourová i Frans Timmermans, ojciec chrzestny radykalnej polityki klimatycznej. To tylko kilka przykładów, pokazujących przekrój unijnych instytucji, gdzie działa antypolski lobbing.

Nie można przy tym zapominać o niektórych europosłach z Polski, którzy ochoczo dołączają do każdej unijnej nagonki na nasz kraj.

Katar niewiele znaczy w światowej polityce, a historyczne pięć minut dla tego państwa minęło 18 grudnia, kiedy na murawę wybiegły w finałowym spotkaniu reprezentacje Argentyny i Francji. Polska to inny kaliber. Z powodu naszej roli na rzecz obrony Ukrainy znaleźliśmy się w centrum uwagi światowych potęg. Jesteśmy też solą w oku dla lewicowo-liberalnej większości w Unii Europejskiej, która chce wokół Niemiec scentralizować i sfederalizować wspólnotę, na co nie ma naszej zgody. Nie mamy – jak Katar – swoich pięciu minut. Jesteśmy cały czas w grze.

Skoro wybielanie Kataru wyceniono na 600 tys. euro, to ile może kosztować oczernianie Polski?

Patrząc na przypadek Evy Kaili chyba należy z jeszcze innej perspektywy spojrzeć na antypolską aktywność w instytucjach unijnych. Przecież nawet przychylne Brukseli media przestrzegają, że wpadka Greczynki może być jedynie czubkiem góry lodowej kryjącym korupcyjną, szarą strefę. Wpływowy portal Politico już zajął się dodatkowymi dochodami europosłów. Na tej liście jest też Radosław Sikorski, któremu wytknięto 40 tys. euro miesięcznie za niesprecyzowane „konsultacje”. Po zatrzymaniu Kaili runął wizerunek Unii Europejskiej, jako strażniczki praworządności.

W tej sytuacji mamy pełne prawo zastanawiać się, na ile antypolskie wystąpienia i inicjatywy są efektem wewnętrznych, ideowych przekonań, a na ile skutkiem innych, bardziej przyziemnych zachęt.

Lepkie ręce Evy Kaili nie są jedynym problemem etyczno-wizerunkowym Unii Europejskiej. Są sprawy poważniejsze. Afera korupcyjna jest dobrym momentem, aby zastanowić się nad działalnością Gerharda Schrödera – byłego kanclerza Niemiec, Francois Filiona – byłego premiera Francji, Wolfganga Schuessela – byłego premiera Austrii i Paavo Lipponena – byłego premiera Finlandii. Oprócz sprawowania najważniejszych funkcji w swoich ojczyznach łączy ich późniejsze miejsce pracy. Wszyscy znaleźli zatrudnienie w podległych Putinowi spółkach energetycznych. Byli prezydenci i premierzy raczej nie znikają z przestrzeni publicznej. Po skończeniu urzędowania mają duży, mniej lub bardziej formalny wpływ na politykę i opinię publiczną. Można się zastanawiać, czego oczekiwała od nich Rosja w zamian za lukratywne kontrakty i dlaczego zachodnie demokracje nie wypracowały mechanizmów obronnych na wypadek takich sytuacji? Eva Kaili sprzedała się małemu państwu, mającemu – jak wiele innych na świecie – problemy z przestrzeganiem praw człowieka. Jeśli zarzuty się potwierdzą należy ją za to potępić i ukarać.

Co jednak zrobić z byłymi przywódcami kluczowych państw w Unii Europejskiej, którzy sprzedali się okrutnemu, krwawemu reżimowi, straszącemu świat rozpętaniem wojny atomowej?

Unia Europejska musi się zresetować jeśli ma przetrwać trudne czasy. Unijni liderzy wciąż przypominają nam o konieczności przestrzegania europejskich zasad. Pełna zgoda. Na początek niech Unia Europejska zacznie przestrzegać zasady najważniejszej – uczciwości, a reszta się sama ułoży.

Pytanie postawione w tytule nie jest tylko publicystyczną stylistyką. Jestem przekonana, że wcześniej czy później poznamy odpowiedź.

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego