Zażegnać kryzys energetyczny

Polecam uwadze wywiad ze mną, który  ukazał się w „Naszym Dzienniku”. Z redaktorem Rafałem Stefaniukiem rozmawialiśmy o bardzo trudnej sytuacji na europejskim rynku energetycznym.

 

– W ostatnich tygodniach trwają intensywne prace krajów członkowskich nad wypracowaniem rozwiązań chroniących unijne gospodarki. Rada Europejska omówi tę kwestię już w przyszłym tygodniu. Zbliżamy się do zażegnania kryzysu?

– Nie jestem w tym względzie optymistką. Na różnych poziomach decyzyjnych Unii Europejskiej co chwila odbywają się spotkania, konferencje, debaty, które mają być przełomowe, a kończą się wydaniem mało konkretnego komunikatu, z którego jedynie wynika, że unijni liderzy nie mogą porozumieć się w zasadniczych sprawach. Poważny kryzys, zwłaszcza w energetyce, rozpoczął się osiem miesięcy temu, z momentem napaści Rosji na Ukrainę, ale jego symptomy były widoczne już wcześniej. Negatywne skutki zerwania łańcuchów dostaw w czasie pandemii czy zawodność energetyki odnawialnej w sezonie zimowym 2020/2021 były sygnałami ostrzegawczymi, że unijne bezpieczeństwo energetyczne jest jak domek z kart, wystarczy niewielki podmuch, aby obalić konstrukcję. I tak się stało w lutym tego roku z tą różnicą, że nie mieliśmy do czynienia z podmuchem, ale z huraganem. Niestety, nie do wszystkich unijnych liderów dociera powaga sytuacji, dotyczy to głównie przywódców największych państw i ścisłego kierownictwa Komisji Europejskiej. Gdyby czuli współodpowiedzialność za losy wspólnoty to przychyliliby się do pomysłu premiera Mateusza Morawieckiego apelującego o zrobienie porządku z systemem ETS, który stał się spekulacyjnym lewarem do windowania cen energii. Reasumując, chciałabym abyśmy się zbliżali do końca kryzysu, ale patrząc realnie – droga do tego jest chyba jeszcze daleka.

 

Kiedy zostanie  wprowadzenia maksymalna cena za gaz pochodzący spoza UE?

– To jest pytanie, które należy zadać w Berlinie. Jeszcze niedawno sam pomysł, aby narzucać limity cenowe na gaz wydawał się absurdalny, ale dzięki dyplomatycznej aktywności między innymi Polski, ta idea zakiełkowała w większości stolic unijnych państw. Obecnie jedynie Niemcy, Dania, Węgry i Holandia są na „nie”, choć twardy sprzeciw zgłasza tylko niemiecki kanclerz Olaf Scholz. Przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, usiłuje być aktywna na polu budowania wspólnego, unijnego stanowiska, ale – powiedzmy to sobie szczerze – jej opinia niewiele znaczy, ponieważ przez  lata pracy na swoim stanowisku dowiodła, że jest ekspozyturą politycznych i gospodarczych interesów Niemiec. Dlatego wprowadzenie maksymalnych cen za gaz zależy tylko i wyłącznie od Berlina. Jak blisko jesteśmy tego momentu? Tego nie wiemy, choć plan Scholza, aby do niemieckiej gospodarki wpompować 200 miliardów euro w ramach osłony kryzysowej sugeruje, że Niemcom nie zależy na niskiej cenie gazu. Mają tyle pieniędzy, że mogą zapłacić każdą stawkę i stać się unijnym monopolistą na rynku tego surowca.

 

Nie obawia się Pani tego, że przy wprowadzeniu cen maksymalnych dostawcy odwrócą się do unijnego rynku?

– Jest to pytanie o granice ingerencji w zasady wolnego rynku. Czy w czasie kryzysu można zawiesić niektóre jego elementy? Moim zdaniem można, ponieważ obecna sytuacja jest czymś więcej niż kryzysem. Stoimy w obliczy zagrożeń cywilizacyjnych, których nie doświadczyliśmy od drugiej wojny światowej. Pomijając kwestię militarnego zagrożenia ze strony Rosji, ustabilizowanie sytuacji na rynku energetycznym jest najważniejszym czynnikiem, który pozwoli zażegnać społeczne lęki i uspokoić sytuację w sferze gospodarczej i politycznej. Poza tym, wprowadzenie maksymalnych cen nie oznacza, że producenci zostaną zmuszeni do dostarczania gazu po kosztach. Pamiętajmy, że obecna cena tego surowca ma niewiele wspólnego z rynkową wyceną, a jest efektem strachu, spekulacji i chaosu. Natomiast straszak Rosji o zakręcaniu kurka nie jest żadną nowością. Putin robi co chce i już nieraz udowodnił, że może odciąć dostawy niezależnie od cen, które proponują zewnętrzni odbiorcy.

 

Wspólne zakupy gazu, które proponują Niemcy i Holendrzy to dobre rozwiązanie?

– Bardzo dobre, choć trochę to zaskakujące, że pomysł wychodzi od tych krajów. Idea wspólnej, unijnej platformy zakupowej dla gazu pojawiła się już osiem lat temu, po zajęciu Krymu przez Rosję. Wtedy jednak pomysł ten został storpedowany właśnie przez Niemcy i Holandię, które preferowały bezpośrednie kontrakty zawierane przez koncerny z ich krajów z Gazpromem, który oferował dostawy za pośrednictwem Nord Stream. Takie podejście zapewniło Rosji absolutną dominację na unijnym rynku gazowym do tego stopnia, że Putin dostrzegł dla siebie dziejowe „okno” i zaatakował Ukrainę w przekonaniu, że uzależniona od jego surowców Unia Europejska nie zrobi nic. Tych błędnych, a wręcz tragicznych decyzji nie da się już cofnąć, ale należy wyciągać lekcje na przyszłość. Wspólne zakupy gazu są dobrym pomysłem, ponieważ przełamują pewne tabu związane z unijną polityką klimatyczną. Niektórzy komentatorzy twierdzą wręcz, że jeśli Unia Europejska zgodzi się na wspólne zakupy gazu, to być może nadejdzie moment na dyskusję nad innymi rozwiązaniami, które pozwolą zażegnać kryzys energetyczny – w tym polski pomysł reformy systemu ETS. Oby tak się stało, choć osobiście jestem pesymistką, ponieważ w Unii Europejskiej jest zbyt wiele wpływowych środowisk, które bogacą się na wysokich cenach prądu.

 

–  Po uszkodzeniu rurociągów Nord Stream uszkodzony został Ropociąg Przyjaźń w Polsce. To jeszcze zbieg okoliczności, czy już celowe akty sabotażu?

– Ukazał się już komunikat Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych, że na miejscu wycieku nie ujawniono śladów ingerencji osób trzecich, choć – jak zastrzegają odpowiednie służby – badania przyczyn awarii wciąż trwają. Nawet, jeśli uszkodzenie „Przyjaźni” było zbiegiem okoliczności to nie łudźmy się, że akty sabotażu ze strony Rosjan nam nie grożą. Niszczenie infrastruktury krytycznej innymi środkami, niż otwarty militarny atak jest działaniem, które niekoniecznie musi wywołać zbrojną odpowiedź ze strony NATO. Putin nie odważy się na wojskowy atak na państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego, ale nie będzie miał skrupułów w prowadzeniu „cichej” wojny, gdzie ofiarami nie padają ludzie ani sprzęt wojskowe, ale rurociągi, sieci przesyłowe, elementy infrastruktury informatycznej. Taki sabotaż trudno udowodnić, czego dowodem jest niedawne uszkodzenie gazociągu Nord Stream, gdzie Putin bezczelnie zaoferował pomoc w poszukiwaniu sprawców.

 

– Finalnie Moskwa chce odciąć Europę od surowców energetycznych już tej zimy?

– Moskwa jest nieprzewidywalna i może zrobić wszystko. Nie wiemy, co dzieje się za murami Kremla, choć coraz więcej źródeł informacji wskazuje, że Putin walczy o przetrwanie. On nie przewidywał, nawet w najbardziej pesymistycznych scenariuszach, że wojna na Ukrainie może potoczyć się w tak kompromitujący dla niego sposób. Putin nie może zakończyć inwazji, bo to oznaczałoby przyznanie się do porażki, a w Rosji przegrani politycy lądują w piwnicach Łubianki. Stąd rozpaczliwe straszenie świata użyciem broni jądrowej. Problem w tym, że arsenał atomowy jest bardzo groźny jako straszak, ale jego użycie zmienia wszystkie opcje. Putin jest szaleńcem, ale czy samobójcą? Dlatego bardziej prawdopodobne wydaje się eskalowanie ukrytej wojny z zachodem na polu gospodarczym. Uważam, że odcięcie surowców tej zimy jest całkiem prawdopodobne.

 

 Infrastruktura energetyczna – tak jak gazociągi czy gazoporty – powinna zostać objęta ochroną NATO?

– Zdecydowanie tak. Zresztą NATO już zapowiedziało, że będzie broniło energetyki sojuszników przed sabotażem. Zbyt wiele niewyjaśnionych przypadków wydarzyło się ostatnio. Najpierw tajemnicze wybuchy na nitkach gazociągu Nord Stream 1 i 2, później niespodziewany blackout na Bornholmie, choć nie było powodów aby na tej duńskiej wyspie zabrakło prądu, wreszcie usterka techniczna polsko-szwedzko kabla energetycznego czy wspomniana już w naszej rozmowie awaria ropociągu „Przyjaźń”. Rosja boi się nas zaatakować militarnie, ale nie cofnie się przed  sabotażami. Musimy być na to gotowi,  a naszą tarczą jest NATO z ogromnym potencjałem technologicznym, finansowym i organizacyjnym. Do Putina musi dotrzeć wyraźny sygnał, że się go nie boimy i jesteśmy przygotowani na jego dywersje.

 

  Rosjanie proponują Turkom przekształcenie ich kraju w hub gazowy obsługujący Europę. Spodziewa się Pani szerokiej współpracy między oboma krajami w tym zakresie?

– Z Turcją sprawa jest skomplikowana,  wiąże się z pozycją tego kraju w jego otoczeniu geograficznym, jakim jest świat arabski. Nasza uwaga  zwrócona jest teraz na Rosję  i Ukrainę, a cały  świat drży na myśl o potencjalnym starciu USA z Chinami o Tajwan. Nie znaczy to, że wygasły inne punkty zapalne. Jeszcze w ubiegłym roku wielu komentatorów pytanych o miejsce możliwego konfliktu zbrojnego wskazywało na starcie Turcji z Iranem o dominację w świecie arabskim. Kraj ajatollahów przeżywa obecnie kryzys wewnętrzny spowodowany protestami mieszkańców sprzeciwiających się restrykcjom obyczajowo-religijnym.  Turcja też jest osłabiona z powodu kryzysu gospodarczego, który jest ceną utrzymywania wysokiego poziomu inwestycji finansowanych z zadłużenia zagranicznego. Jest to poważna przeszkoda w utrzymaniu pozycji regionalnego mocarstwa. Prezydent Erdogan układa się z Rosją, bo – we własnym mniemaniu – umacnia w ten sposób swoją pozycję liczącego się politycznego gracza.  Idąca z tym w parze rosyjska propozycja  zbudowania hubu gazowego dałaby Turcji impuls do ustabilizowania gospodarki, która otwiera szansę na dominację w świecie arabskim. Za osiągnięcie tego strategicznego celu Erdogan jest w stanie zapłacić wiele, nawet  współpracując ze zbrodniarzem Putinem.