Ruski mir i niemiecki blef

Gdyby Putinowi udało się położyć rękę na Ukrainie i jej bogactwach, dostałby narzędzia do gospodarczego szantażu na niespotykaną dotychczas skalę. Mimo tego zagrożenia Niemcy stały się największym hamulcowym w sprawie dozbrajania Ukrainy i nakładania sankcji na Rosję. Wygląda to tak, jakby kanclerz Scholz asekurował się na wypadek rosyjskiego zwycięstwa i w razie czego mógł powiedzieć Putinowi: co złego to nie my.

 

Ukraina przez ostatnie lata była postrzegana głównie poprzez pryzmat zaostrzającego się konfliktu z agresywnym sąsiadem. Oceniano jej polityczną siłę i militarny potencjał. Jakby na marginesie tych strategicznych wektorów, rozwijała się ukraińska gospodarka. Jej znaczenie w ostatnim czasie znacznie wzrosło. Boleśnie przekonała się o tym, m.in. Hiszpania. Z powodu rosnących cen energii i paliwa oraz ustania dostaw ukraińskiej pszenicy, w pierwszym kwartale tego roku splajtowało około 7,5 tys. tamtejszych firm z branży spożywczej, w tym także hodowców bydła. Nawet w Niemczech, gdzie nigdy niczego nie brakuje, przed świętami reglamentowano sprzedaż oleju słonecznikowego, którego Ukraina produkuje najwięcej w świecie.

To zwiastuny problemów na znacznie większa skalę.

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że ukraińska pszenica karmi Afrykę i Bliski Wschód. Dla ubogich krajów z tego regionu świata drożejąca żywność i rozkręcająca się spirala inflacji to prawdziwy cios. Jest wielce prawdopodobne, że w takich państwach jak Gambia, Liban, Dżibuti, Libia czy Tunezja, gdzie dostawy z Ukrainy stanowiły znacznie ponad 40 proc. całkowitego importu pszenicy, wkrótce wybuchną głodowe zamieszki. W tle tych obaw jest druga „arabska wiosna”, która podobnie jak w 2009 roku, może wybuchnąć z powodu podwyżek cen chleba.

Żywność nie jest jedynym gospodarczym atutem Ukrainy.

Okazuje się, że firmy Ingas z Mariupola oraz Cryoin z Odessy do wybuchu wojny produkowały i eksportowały wyjątkowo rzadki i cenny towar. Chodzi o gaz neon w wersji wysoko oczyszczonej, który jest wykorzystywany w prawie 200 branżach, ale jego najważniejsze zastosowanie polega na wytrawianiu wzorów obwodów w tzw. waflach krzemowych. Bez tego sektor chipów leży na łopatkach, a jak wiadomo są one „wszędzie”, w smartfonach, komputerach, samochodach, sprzęcie AGD, instalacjach fotowoltaicznych, sprzęcie medycznym itd. Jak szacuje Reuters, Ingas i Cryoin odpowiadały za około 45-54 procent światowych dostaw neonu. Obie fabryki obecnie nie pracują, a zakład z Mariupola prawdopodobnie mocno ucierpiał w wyniku rosyjskiego bombardowania. Zerwanie dostaw neonu oznacza kolejne ciemne chmury nad światową produkcją chipów. Branża jeszcze nie stanęła na nogi z powodu zerwanych łańcuchów dostaw w czasie pandemii.

To mocny cios zwłaszcza dla Unii Europejskiej.

Rynek półprzewodników zdominowały azjatyckie koncerny, głównie z Tajwanu, Singapuru, Korei Południowej, Japonii i Chin. W pierwszej dziesiątce największych producentów nie ma ani jednej firmy z Unii Europejskiej. Bruksela chce nadrobić te zaległości i kilka miesięcy temu ogłosiła „europejski akt w sprawie chipów”. Program jest wart 43 miliardy euro, a w jego efekcie do 2030 roku Unia Europejska ma osiągnąć 20 proc. udziału w światowym rynku chipów. Teraz ten plan stoi pod znakiem zapytania, bo zamknięcie ukraińskich fabryk neonu jest poważniejszym problemem, niż handlowe ograniczenia spowodowane pandemią.

Jest oczywiste, że im dłużej trwa wojna tym zacznie się pojawiać coraz więcej problemów, które podkopują i tak już kruche fundamenty światowego handlu.

Do zatrzymania Putina potrzeba dwóch rzeczy: wzmocnienia sankcji nałożonych na Rosję i zwiększenia dostaw broni dla Ukrainy. Z oczywistych powodów najwięcej do powiedzenia mają w tym względzie najbogatsze kraje, ale nie wszystkie dorosły do tego zadania. Rola Niemiec miałaby podwójne znaczenie, z uwagi na możliwości gospodarcze, ale także ze względów prestiżowych, jako nieformalnego lidera Unii Europejskiej. Niestety, kanclerz Olaf Scholz stał się głównym hamulcowym wszelkich inicjatyw, które mogą położyć kres wojnie, uporządkować rozdygotany świat i przede wszystkim uwolnić Ukrainę od potwornych cierpień i zniszczeń.

Wygląda to tak, jakby przywódca Niemiec asekurował się na wypadek rosyjskiego zwycięstwa i w razie czego mógł powiedzieć Putinowi: co złego to nie my.

Przebieg tej wojny zaskoczył wszystkich, nawet analityków z Pentagonu. Ogromny podziw i szacunek wzbudziło bohaterstwo ukraińskiego narodu. Z drugiej strony nikt się nie spodziewał takiego upadku organizacyjnego, taktycznego i moralnego rosyjskiego wojska. W efekcie wojna, która miała potrwać dwa dni, ciągnie się dwa miesiące z wielką szansą na pokonanie, a przynajmniej powstrzymanie agresora.

Putin zakładał Blitzkrieg.

Szybkie obalenie prezydenta Zełenskiego, rozbicie dowództwa ukraińskiej armii, utworzenie nowej administracji i „zjednoczenie” obu narodów. Gdyby taki plan się powiódł i nie pociągnął za sobą ofiar wśród ludności cywilnej, świat mógłby po raz kolejny udać, że nic się nie dzieje. Podobnie, jak w Gruzji w 2008 roku i na wschodzie Ukrainy w 2014 r. Jeśli Putin położyłby rękę na Ukrainie i jej bogactwach, Rosja dostałaby narzędzia do gospodarczego szantażu na nieznaną dotychczas skalę. Już nie tylko surowce energetyczne, ale także znaczna część światowego rynku żywności oraz kluczowe ogniwo w branży półprzewodników znalazłaby się pod kontrolą Kremla.

Taki rozwój wydarzeń raczej nie zmartwiłby Niemiec.

Od kilkudziesięciu lat rządy w Berlinie, zarówno chadeckie jak i socjalistyczne, realizowały wobec Rosji zasadę „Wandel durch Handel”, czyli „zmianę poprzez handel”. Chodziło w niej o cywilizowanie władców Kremla poprzez robienie z nimi interesów. Niemcy brnęli w to udając, że nie widzą jak Putin za zarobiono pieniądze prowadzi wojny i depcze prawa człowieka. Na barbarzyńską napaść na Ukrainę nie dało się już przymknąć oczu, co nie znaczy, że Niemcy otworzyli je szeroko. Berlin oficjalnie popiera sankcje choć nie zamierza ich wprowadzać na skalę, która mogłaby zaboleć Rosję. Scholz mówi, że przekaże Ukrainie czołgi, ale chce to najpierw uzgodnić z NATO, choć nie musi tego robić. Takich sytuacji, gdzie w sprawie ukraińskiej Niemcy są za, a nawet przeciw, jest więcej. Trudno to nazwać taktyką. To zwykły blef.

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego