Zostaniemy z Zielonym Ładem jak Himilsbach z angielskim

Unijna polityka klimatyczna rozregulowała europejską gospodarkę, wywołała inflację i wystawiła nas na energetyczny szantaż Putina. Zielony Ład już spowodował wiele złego, ale najgorsze może być dopiero przed nami. Unia Europejska nie powstrzyma globalnego ocieplenia, ale nie robi nic, aby się przygotować do nadchodzących zmian.

 

Unia Europejska widzi przyszłość w układzie zero-jedynkowym. Albo w ciągu 30 lat osiągniemy neutralność klimatyczną, albo ludzkość wyginie w apokaliptycznej katastrofie. Oba scenariusze się nie spełnią. Pomiędzy nimi jest rozpięte całe spektrum możliwości, które powinniśmy przewidzieć i się na nie przygotować. Niestety Unia Europejska tego nie robi. Rozpoczęła grę w klimatyczną ruletkę konsekwentnie obstawiając tylko jeden numer, a taka strategia skazana jest na porażkę.

Nawet w obozie największych zwolenników „zielonej” rewolucji pojawiają się głosy zwątpienia w możliwość dotrzymania roku 2050, jako terminu przejścia na gospodarkę bezemisyjną.

Coraz więcej ekspertów dowodzi wręcz, że to się nigdy nie stanie. Zielony Ład i wszystkie jego propagandowe klony, jak pakiet „Fit for 55” brzmią dobrze, ale pod warunkiem, że potraktuje się je jako dydaktyczne powieści z gatunku science-fiction. W zderzeniu z rzeczywistością polityka klimatyczna sromotnie przegrywa. Europa miała ruszyć planecie na ratunek, a tymczasem do rekordowych poziomów wzrosły ostatnio emisje gazów cieplarnianych, co wynika z powrotu do węgla w wielu narodowych gospodarkach.

Twardogłowa lewica w Unii Europejskiej przekonuje, że jest to sezonowe przesilenie spowodowane kumulacją nieprzewidzianych i nieprzyjaznych zdarzeń.

To prawda, że gospodarka potrzebowała więcej energii po koronawirusowym lockdownie, pogoda była bardziej kapryśna niż zwykle, co destabilizowało energetykę odnawialną i wreszcie Putin zaczął używać gazowego straszaka. Te argumenty nie dowodzą jednak, że mamy do czynienia z chwilową zadyszką Zielonego Ładu. Jesteśmy świadkami jego zawodności w sytuacjach krytycznych, a przecież wojny, kataklizmy i kryzysy nie są czymś niezwykłym, bo towarzyszą ludzkości od zawsze. Można sobie wyobrazić, że kiedyś znów dotknie nas pandemia, ale o wiele groźniejsza niż koronawirus i pojawi się dyktator nie tak wyrachowany jak Putin, ale bardziej szalony i nieobliczalny.

Wtedy wszystkie, dziejące się teraz koszmary przeżyjemy od nowa, tylko o wiele mocniej.

Zerwane łańcuchy dostaw, kryzys gospodarczy, może nawet konflikt zbrojny, a później uspokojenie i ożywienie pochłaniające ogromne masy energii, której – jak już wiemy – nie dostarczą odnawialne źródła energii. Zostaniemy wtedy z Zielonym Ładem, jak Himilsbach z angielskim. Jeśli ktoś nie zna tej anegdoty to warto ją przytoczyć. Sławny artysta miał ponoć wystąpić w amerykańskim filmie u samego Stevena Spielberga, ale pod warunkiem, że nauczy się języka angielskiego. Jan Himilsbach odmówił. Wyjaśniał potem, że mógłby się nauczyć, ale gdyby tak Spielberg się rozmyślił to co on zrobi z tym angielskim…

Zawodność OZE nie jest jedynym argumentem, aby zrewidować – póki jeszcze można – unijną politykę klimatyczną.

W swojej agresywnej, „zielonej” propagandzie Unia Europejska straszy nas zagładą, jeśli nie wdrożymy jak najszybciej pakietu „Fit for 55”. Mało w tym logiki, a dużo manipulacji i emocjonalnego szantażu. Nawet gdybyśmy jutro przyjęli jeszcze ambitniejszy pakiet „Fit for 100”, to w skali globalnej jego znaczenie będzie miało prawie zerowe znaczenie. Jedynie Unia Europejska przyjęła tak ekstremalną politykę klimatyczną, choć emituje niecałe 10 proc. światowego dwutlenku węgla. Inne potęgi gospodarcze nie idą tym śladem. Stany Zjednoczone, Australia, Japonia, a zwłaszcza Chiny, Indie, Rosja, Brazylia i inne kraje wkraczające na dynamiczną ścieżkę rozwoju, deklarują wdrażanie czystej energetyki, ale w tempie, które nie położy na łopatki ich gospodarki. Jeśli w dziesięciorodzinnym „familoku” w jednym mieszkaniu zostanie wyłączony piec węglowy, to znacząco poprawi się sprawność energetyczna budynku? To porównanie pasuje do całego globu. Unia Europejska może wyłączyć 10 proc. „swojego” CO2, ale świat i tak tego nie odczuje.

Trwające od kilku lat klimatyczne wzmożenie wzięło się ze strachu przed postępującym ociepleniem ziemi.

Cała gospodarcza, polityczna i społeczna energia Unii Europejskie została skierowana na powstrzymanie tego procesu choć wiadomo, że nie można mu zapobiec. Nie robimy natomiast nic, aby przystosować się do nadchodzących zmian. Bruksela inwestuje biliony euro w wyeliminowanie węgla z gospodarki, choć za kilkanaście lat będziemy żałować, że te pieniądze nie zostały wydane mądrzej. Ocieplenie klimatu pociągnie za sobą zmianę stylu życia, pracy, wypoczynku, a nawet międzyludzkich relacji. Potrzebne będą ogromne inwestycje w infrastrukturę miejską, rolnictwo, służbę zdrowia, generalnie we wszystkie dziedziny życia i gospodarki. Rzecz jasna, najważniejszym elementem tego procesu pozostanie zmniejszanie negatywnego oddziaływania człowieka na środowisko, ale w sposób nie obniżający standardów życia. Poprawa sprawności energetycznej w gospodarce stanie się środkiem prowadzącym do celu, a nie celem samym w sobie – jak chce tego Bruksela.

Niestety, Unia Europejska poprzez swoją nierozważną i agresywną politykę klimatyczną odbiera ludziom odwagę, kreatywność i instynkt przetrwania, a bez tych cech nie poradzimy sobie w trudnych czasach, które nadejdą.

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego