Klimatyczna „opera mydlana”

Jednym z najważniejszych tematów szczytu  G7 miał być klimat. I był, ale chyba nie na miarę oczekiwań Unii Europejskiej. Padło wiele pustych słów, odgrzanych deklaracji i praktycznie żadnych, wiążących decyzji. Zwyciężył polityczny i gospodarczy pragmatyzm. 

 

Atmosferę przed szczytem podgrzewał sam David Attenborough. Słynny brytyjski dokumentalista i obrońca przyrody, wezwał światowych liderów do odważnych działań. Wtórowali mu  radykałowie z Extinction Rebellion, jednej z najmodniejszych ostatnio organizacji ekologicznych.

 

Przywódcy najbogatszych krajów świata okazali się jednak głusi na ich emocjonalną retorykę.

 

Zwyciężył geopolityczny realizm i poczucie odpowiedzialność za narodową gospodarkę. Oczywiście, jak wielokrotnie wcześniej, kraje G7 ogłosiły koniec energetyki węglowej. Liderzy zapowiedzieli też przyspieszenie prac nad technologiami wychwytywania dwutlenku węgla, produkcji baterii do samochodów elektrycznych oraz wykorzystania wodoru. Trudno nazwać te deklaracje przełomowymi, a wiele światowych agencji nazwało je wprost „odgrzewanymi kotletami”. Podczas szczytu  w Kornwalii pojawiła się oferta 100 miliardów dolarów dla biedniejszych krajów, których rozwój uzależniony jest od tradycyjnej energetyki. Pieniądze mają im pomóc w redukcji emisji i adaptacji do zmian klimatycznych.

 

Problem w tym, że takie obietnice padały już wcześniej i nigdy nie zostały zrealizowane.

 

W 2009 roku podczas COP15 w Kopenhadze kraje rozwinięte zadeklarowały przekazywać uboższym państwom 100 mld dol. rocznie na „zielone” cele. Nikt nie dostał ani centa, a niektóre media pisały nawet o klimatycznej „operze mydlanej” dla ubogich.  Ostatni szczyt G7 był utrzymany w tym duchu. Przywódcy najbogatszych państw musieli potwierdzić, że w walce o klimat nie ustąpią o krok, bo tego od nich wymaga zradykalizowana część opinii publicznej. Co faktycznie zrobią, jest już inną sprawą.

 

Na pewno nie należy się spodziewać nagłego odwrotu od węgla.

 

Zwłaszcza Japonia i USA po prostu nie mogą zrezygnować z tego źródła energii.  Po katastrofie w Fukushimie, rząd w Tokio uznał, że węgiel jest kluczowy dla bezpieczeństwa energetycznego. Do 2025 roku Japonia chce zbudować 25 nowych elektrowni węglowych. Z kolei w USA radykalne odejście od tego surowca doprowadziłoby do katastrofy społecznej i gospodarczej wielu stanów, a zwłaszcza Zachodniej Wirginii. Poparcie polityczne dla Joe Bidena jest zbyt kruche, aby mógł sobie pozwolić w swoim kraju na „zieloną” rewolucję.

Podczas szczytu przyjęto co prawda zobowiązanie do dekarbonizacji systemu energetycznego do 2030 roku, ale nie wynika z tego nic konkretnego. Nie ustalono żadnych terminów ani zakresu ograniczeń środowiskowych.

 

Przy stole G7 nie siedzą Chiny, ale cały nieformalny kontekst obrad w Kornwalii kręcił się wokół tego kraju.

 

Państwo Środka  jest zdecydowanie największym producentem gazów cieplarnianych na świecie i jeszcze długo nim pozostanie. Chińska strategia wyjścia z kryzysu spowodowanego pandemią polega na zwiększaniu dostępu do taniej energii elektrycznej. Rząd w Pekinie już realizuje lub planuje rozpocząć inwestycje zwiększające potencjał energetyki węglowej o dodatkowe 249 GW mocy. Wystarczyłoby to na zaopatrzenie w energię takiego gospodarczego giganta jak Niemcy!  Liczba i tempo powstawania nowych elektrowni węglowych w Chinach wymyka się europejskiej wyobraźni. Rząd w Pekinie co prawda zapowiedział dążenie do neutralności klimatycznej w 2060 roku, ale bieżącym priorytetem jest poprawa sytuacji społecznej i ekonomicznej dla 1,5 miliarda obywateli.

 

Oznacza to, że w ciągu najbliższych lat zapotrzebowanie na węgiel może w Chinach tylko rosnąć.

 

Polityka klimatyczna zgrzyta nie tylko na linii państwa G7 – Chiny. W wielu sprawach nie ma zgody w łonie samej „siódemki”.  Zarzewiem sporu jest, m.in. forsowany przez Brukselę graniczny podatek węglowy (CBAM), czyli cło na produkty z importu, których wytworzenie powoduje emisję dwutlenku węgla. Gdyby Unia Europejska miała silną pozycję polityczną i ekonomiczną, taki mechanizm mógłby zadziałać jako forma zachęty, a nawet nacisku na światowych partnerów handlowych, aby także u siebie wprowadzili normy i przepisy chroniące klimat. CBAM nie podoba się jednak nie tylko Chinom, ale i Stanom Zjednoczonym. Przywódcy Francji i Niemiec, którzy na swoim podwórku grają ostro wobec unijnych partnerów, na szczycie G7 woleli nie drażnić prezydenta USA niewygodnymi tematami.

Świat kibicuje unijnej polityce klimatycznej, ale nie ma chętnych aby pójść tym śladem.  Na razie Unia Europejska  jest sama z „zieloną” rewolucją.

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek komisji
Przemysłu, Badań Naukowych i Energii.