W sprawie klimatu portugalska prezydencja dotrzymała słowa

Ostateczny kształt unijnego prawa klimatycznego raczej nie ucieszył ekologicznych ortodoksów. Wielka w tym zasługa Portugalii, sprawującej w pierwszym półroczu tego roku prezydencję w Unii Europejskiej. Lizbona nie uległa „zielonej presji” i zgodnie z obietnicami obroniła postulaty, na których zależało Polsce. 

 

Przedstawiciele Parlamentu Europejskiego, prezydencji portugalskiej i Komisji Europejskiej negocjowali zapisy prawa klimatycznego przez całą noc, a porozumienie osiągnęli nad ranem 21 kwietnia. Skąd ten niezwykły – jak na unijne standardy – pośpiech i pracowitość? W dzień później telekonferencyjny, klimatyczny szczyt zorganizował amerykański prezydent Joe Biden. W każdej dziedzinie maleje globalne znaczenie Unii Europejskiej i stąd obawy, że Stany Zjednoczone „przykryją” Brukselę także w kwestiach ochrony środowiska. Sporo w tym racji.

 

Światowe media skupiły się na Waszyngtonie, a przyjęcie ważnego unijnego dokumentu odbyło się w cieniu tego wydarzenia.

 

Prawo klimatyczne na pewno nie ucieszy ekologicznych ortodoksów, jakich nie brakuje w unijnych instytucjach. Przede wszystkim Parlament Europejski może zapomnieć o swoim postulacie redukcji emisji dwutlenku węgla o 60 proc. w stosunku do roku 1990. Taka propozycja pojawiła się także podczas  grudniowej Rady Europejskiej. Premier Mateusz Morawiecki dał jednak jasno do zrozumienia, że próg 55 proc. jest dla Polski granicą zaporową. I na tym stanęło w konkluzjach szczytu unijnych przywódców. Także prezydencja portugalska zapowiedziała, że nie zamierza podwyższać celu redukcyjnego ponad miarę rozsądku i możliwości wielu unijnych państw, w tym zwłaszcza Polski.

 

W praktyce skala zwiększenia i tak będzie niższa, niż zapisane 55 proc.

 

Aktualne prognozy wskazują, że rzeczywista redukcja emisji gazów cieplarnianych do 2030 r. wyniesie około 47% choć niektórzy eksperci przewidują poziom 50-51%. Polsce udało się dodatkowo wynegocjować kilka mechanizmów łagodzących ten proces w tym, m.in. potwierdzenie roli lasów w pochłanianiu CO2, co z naszego punktu widzenia jest korzystnym rozwiązaniem obniżającym skalę koniecznych redukcji. Warto przy tym podkreślić, że cel obniżenia emisji dwutlenku węgla wyznaczono dla całej Unii Europejskiej, a nie w rozbiciu na poszczególne państwa członkowskie. To samo dotyczy drugiego, najważniejszego zapisu prawa klimatycznego.

 

Potwierdzono plan osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 roku, ale nie jest to indywidualny obowiązek każdego kraju członkowskiego, lecz ogólny cel dla całej Unii Europejskiej.

 

Jest to potwierdzenie ustaleń ze szczytu Rady Europejskiej w 2019 roku. Premier Mateusz Morawiecki wywalczył wtedy „rabat klimatyczny” dla Polski, a w oficjalnych dokumentach odnotowano, że: „na tym etapie jedno państwo członkowskie nie może zobowiązać się do realizacji tego celu”. Jest to sprawiedliwe i rozsądne rozwiązanie. Państwa członkowskie startują do transformacji energetycznej z różnych poziomów. Dla Szwecji, która od dekad buduje miks energetyczny w oparciu o Odnawialne Źródła Energii, neutralność klimatyczna nie jest żadnym wyzwaniem i zapewne osiągnie ją przed 2050 rokiem. Co innego Polska. W czasach PRL budowano krajową gospodarkę w oparciu o przemysł ciężki i energetykę węglową.

 

Nie da się odejść od tego dziedzictwa bez ogromnych nakładów finansowych i czasu potrzebnego na zapewnienie Polsce bezpieczeństwa energetycznego i stworzenie setek tysięcy nowych miejsc pracy.

 

Według wielu ekspertyz, nasz kraj może osiągnąć neutralność klimatyczną w 2057 roku lub – w pesymistycznym wariancie – nawet w 2064 r. Nie znaczy to, że rezygnujemy z ambicji, aby dojść do tego etapu wcześniej. Dzięki zapisom w prawie klimatycznym zapewniliśmy sobie jednak bufor bezpieczeństwa, który pozwoli na przeprowadzenie sprawiedliwej i bezpiecznej transformacji energetycznej.

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek komisji
Przemysłu, Badań Naukowych i Energii.