Prezydencja portugalska postawi na klimatyczny kompromis?

„Kamienie milowe” Zielonego Ładu, w tym data osiągnięcia gospodarki bezemisyjnej oraz skala redukcji dwutlenku węgla, dotyczą Unii Europejskiej jako całości, a nie poszczególnych państw członkowskich. To nie jest niuans interpretacyjny, ale furtka pozwalająca takim krajom jak Polska w miarę bezboleśnie przejść przez transformację energetyczną. Nie wszyscy chcą się z tym pogodzić, ale Portugalia sprawująca półroczne przywództwo w Unii, podchodzi do problemu racjonalnie.

 

– „Nie mówimy, że każdy kraj musi być neutralny pod względem emisji dwutlenku węgla do 2050 roku”.

– „Jeden lub dwa kraje powinny mieć możliwość przekroczenia tego celu”.

Powyższe cytaty pochodzą z wywiadów, udzielonych zachodnim mediom przez João Pedro Matos Fernandesa, ministra środowiska w rządzie Portugalii. To nie były słowa wyrwane z kontekstu. Portugalia po objęciu przywództwa w Unii Europejskiej zadeklarowała, że „Europa zielona” jest jednym z jej najważniejszych priorytetów. Media zainteresowały się od razu, czy Lizbona zamierza kontynuować radykalny kurs wytyczony przez poprzednią prezydencję niemiecką. Sądząc z licznych publikacji i komentarzy, zwolennicy klimatycznej ortodoksji mogą się poczuć rozczarowani.

 

Portugalia odrzuca naciski, aby neutralność klimatyczna do 2050 r. była wiążąca na szczeblu państw członkowskich.

 

Chce tego Parlament Europejski, wbrew ustaleniom przywódców unijnych państw podczas szczytu w Brukseli pod koniec 2019 r. Przypomnijmy, że premier Mateusz Morawiecki wywalczył wówczas dla Polski „rabat klimatyczny”, czyli indywidualne tempo w dochodzeniu do gospodarki bezemisyjnej. Wiele państw bazujących na energetyce odnawialnej osiągnie ten cel znacznie wcześniej przed wyznaczonym terminem. Z logicznego punktu widzenia nie powinno być więc problemu z tym, że Polska zaliczy kilku albo kilkunastoletni poślizg. Niestety, jeśli chodzi o Zielony Ład, lewicowa większość w Unii Europejskiej nie liczy się logiką. Rok 2050 r. nie wynika z symulacji rozwoju gospodarki ani analiz zmian klimatycznych.

 

Połowa wieku jest datą symboliczną i atrakcyjną pod względem propagandowo-medialnym.

 

Podobnie ma się sprawa z redukcją emisji dwutlenku węgla. Podczas pamiętnego, grudniowego szczytu Rady Europejskiej, liderzy państw uchwalili nie tylko unijny budżet, ale przyjęli cały pakiet szczegółowych konkluzji. Zgodnie z zaleceniem Komisji Europejskiej, zwiększono plan redukcji dwutlenku węgla w 2030 r. do poziomu 55 proc. Dla Polski i innych krajów najbardziej uzależnionych od tradycyjnej energetyki tutaj też jest furtka.

 

Rada przyjęła cel kolektywny dla całej Unii Europejskiej, który nie został rozbity na poszczególne państwa członkowskie.

 

Wielu ekspertów jest przekonanych, że skala redukcji i tak może być mniejsza. Część prognoz wskazuje nawet, że realne zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych do 2030 r. wyniesie około 47%. Inne analizy szacują ten poziom na 50-51%. Rząd RP zgodził się na wyższy unijny cel klimatyczny biorąc pod uwagę zabezpieczenia, które dla Polski wynegocjował premier Mateusz Morawiecki. W konkluzjach zagwarantowano, m.in. zachowanie konkurencyjności unijnej gospodarki, uwzględnianie różnych punktów startowych i uwarunkowań poszczególnych państw członkowskich, konieczność zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego oraz przystępnych cen energii dla gospodarstw domowych, swobodę kształtowania miksu energetycznego przez państwa członkowskie i zachowanie neutralności technologicznej, w tym uznano rolę gazu, jako paliwa przejściowego. Potwierdzono również rolę pochłaniania CO2 przez lasy, co z punktu widzenia Polski jest korzystnym rozwiązaniem obniżającym skalę koniecznych redukcji. Oczywiście, nie wszyscy są zachwyceni tymi regulacjami.

 

Parlament Europejski podbił negocjacyjną piłeczkę i wbrew intencjom Rady oraz Komisji, domaga się zwiększenia redukcji dwutlenku węgla do 2030 r. do poziomu 60 proc. i to bez uwzględnienia pochłaniającej roli lasów.

 

Jest oczywiste, że lewicowa większość w europarlamencie chce ugrać, jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Zgodnie z oczekiwaniami unijne prawo o klimacie powinno zostać uchwalone do czerwca tego roku, czyli w czasie portugalskiej prezydencji. Przed rządem w Lizbonie stoi nie lada wyzwanie. Musi zapewnić Polsce i innym krajom, gwarancje uzyskane podczas szczytów Rady Europejskiej. Z drugiej strony „zielone” lobby w instytucjach unijnych nie próżnuje i wywiera na prezydencję mniej lub bardziej formalne naciski. Portugalia jest małym krajem, ale już wielokrotnie udowodniła, że stać ją na własne zdanie, niezależne od woli najsilniejszych unijnych graczy. Czeka nas ważne pół roku. Nie tylko dla Portugalii, ale także dla Polski.

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek komisji
Przemysłu, Badań Naukowych i Energii.