Prawo o klimacie – Bruksela szykuje kolejny bat na państwa członkowskie

W październiku Parlament Europejski czeka jedno z najważniejszych głosowań ostatnich lat. Prawo o klimacie to prawdziwa mieszanka wybuchowa, która może wysadzić unijną gospodarkę i pogłębić polityczne podziały. W dodatku  jeszcze nigdy tak ważna regulacja nie była tak słabo uzasadniona. Prawo o klimacie oparte jest na przekonaniu, że „jakoś to będzie”.

 

Pogłębiają się rozbieżności wokół szczegółowych zapisów prawa o klimacie, ale w tej dyskusji umyka najważniejsza wątpliwość – po co to w ogóle jest? W Unii Europejskiej działa przecież cały zestaw ekonomicznych ograniczeń i zachęt, które wymuszają na państwach członkowskich transformację energetyczną. Ten mechanizm kija i marchewki jest skuteczny. Podczas lipcowego szczytu Rady Europejskiej, w sprawie polityki klimatycznej dogadali się przywódcy 27 państw członkowskich, choć ich narodowe interesy są nieraz krańcowo różne. Dla Brukseli to jednak za mało. Procesom gospodarczym i politycznym postanowiono nadać wyższy status i zamknąć je w ramy nowego prawa. Wygląda to tak, jakby pod pretekstem Zielonego Ładu unijna administracja szykowała ostateczny, dyscyplinujący bat na państwa członkowskie.

 

Nowej regulacji mają być podporządkowane wszystkie unijne przepisy.

 

Oznacza to  złamanie obowiązującej wciąż zasady, że prawnym fundamentem  Unii Europejskiej są traktaty. Tworzy się niebezpieczny precedens. Jeśli uda się wprowadzić nadzwyczajny status prawny dla klimatu, zapewne pojawią się próby powtórzenia tego w innych dziedzinach. Będziemy mieli specjalne prawa  o uchodźcach, eksploracji kosmosu, sztucznej inteligencji itp. Każdemu z nich ze względu na swoją wyjątkowość podporządkowane zostaną pozostałe przepisy. To będzie koniec Unii Europejskiej jaką znamy i jakiej chcemy, gdzie gwarancją stabilności i rozwoju jest akceptowany przez wszystkich porządek prawny, a nie doraźne interesy.

 

Czym grozi zburzenie równowagi  kompetencyjnej między unijnymi instytucjami?

 

Prześledźmy to na przykładzie sposobu ustalania celów klimatycznych, a konkretnie redukcji dwutlenku węgla. Dotychczas takie decyzje zapadały na poziomie Rady Europejskiej. Jest oczywiste, że o tak ważnych regulacjach gospodarczych muszą decydować szefowie państw członkowskich. Teraz na stole pojawiła się propozycja, aby o skali i tempie redukcji CO2 decydowała Komisja Europejska. Może to doprowadzić do gospodarczej katastrofy, ponieważ brukselska administracja jest bardzo podatna na wpływ „zielonego” lobby. Wciąż obowiązuje 40 proc. redukcji dwutlenku węgla do 2030 roku, ale ten cel zapewne zostanie podwyższony.

 

Rozpoczął się propagandowy i ideologiczny wyścig na zasadzie „kto powie więcej”.

 

Nie liczy się tutaj rozsądek lecz medialny poklask. Podczas posiedzeń niektórych komisji europarlamentu już pojawiają się  absurdalne i nierealne propozycje redukcji CO2 o 70 proc. Pozostawienie tak ważnych decyzji tylko w rękach brukselskiej administracji to ogromne ryzyko, że nieformalny lobbing, polityczne naciski i presja ze strony ekoaktywistów wezmą górę nad odpowiedzialnością za unijną gospodarkę.

 

Jeden z największych absurdów prawa o klimacie polega na tym, że ma ono zostać przyjęte  „w ciemno”.

 

Nie ma jeszcze zbadanych i opisanych skutków przyspieszenia redukcji dwutlenku węgla. To nie jedyna zagadka.  Nie wiemy jak Unia Europejska poradzi sobie z korona-kryzysem oraz jakie będą gospodarcze konsekwencje brexitu. Nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, jaki efekt przyniesie nałożenie się tych trzech negatywnych zmiennych. Poruszamy się po omacku. Mimo tego, mamy przyjąć regulacje prawne, które mogą obniżyć i tak  słabnącą konkurencyjność unijnej gospodarki, co doprowadzi do nieuchronnych, wewnętrznych konfliktów politycznych.

 

Wśród trzech decyzyjnych, unijnych instytucji Parlament Europejski uchodzi za najbardziej radykalny, jeśli chodzi o politykę klimatyczną.

 

Lecz nawet tutaj, coraz większa część deputowanych zaczyna mieć obawy, czy zmiany nie idą za szybko i za daleko. Debatę o prawie klimatycznym pilotuje komisja Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności (ENVI). Stąd też płyną najbardziej kontrowersyjne postulaty. Podczas ubiegłotygodniowego głosowania ENVI opowiedziała się za redukcją CO2 na poziomie 60 proc., choć pierwotna propozycja posła-sprawozdawcy  mówiła o 65 proc. Bardziej odporna na radykalne nastroje jest Komisja Przemysłu, Badań Naukowych i Energii (ITRE).  W oficjalnym stanowisku opowiedziała się co prawda za 55 proc. redukcją, ale debata miała wyjątkowo zacięty przebieg. Pierwotnie, poseł-sprawozdawca z ITRE zaproponował 50 proc. ograniczenia CO2 i przegrał tylko jednym głosem.

 

Bardzo trudno jest przewidzieć wynik październikowego głosowania.

 

Koalicja zielonych, socjalistów i liberałów rośnie ostatnio w siłę, ale być może eskalacja radykalizmu osiągnęła już w Parlamencie Europejskim punkt krytyczny. Po drugiej stronie są deputowani Europejskich Konserwatystów i Reformatorów oraz Europejskiej Partii Ludowej, czyli chadecji, która stanowi największą grupę w europarlamencie. Mówiąc bukmacherskim językiem szanse są pół na pół, ale trzeba mieć nadzieję, że tym razem rozsądek wygra z ideologią.

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek komisji
Przemysłu, Badań Naukowych i Energii.