W światowych mediach pojawiają się sugestie, aby Unia Europejska zrezygnowała z planu wprowadzenia cła od śladu węglowego. To byłby błąd. Nie powinniśmy porzucać mechanizmu, który może skutecznie ochronić konkurencyjność unijnej gospodarki. Oczywiście, nowy podatek nie jest po to, aby wyeliminować inne narzędzia sprawiedliwej transformacji, jak, m.in. bezpłatne uprawnienia do emisji CO2.
Przypomnijmy, że chodzi o pomysł Komisji Europejskiej, aby wprowadzić specjalne cło na produkty z importu, których wytworzenie powoduje emisję dwutlenku węgla. Rozmowy na ten temat toczą się od 2011 roku, ale dopiero niedawno sprawa nabrała rumieńców. Komisja Europejska zapowiedziała przyjęcie wniosków dotyczących nowego mechanizmu finansowego w drugim kwartale przyszłego roku. Te plany – jak i wszystkie – pokrzyżował koronawirus.
Światowe media zadają teraz pytanie: czy COVID-19 przyspieszy prace nad cłem „węglowym” czy też je zahamuje, jak wieszczy, m.in. agencja informacyjna Bloomberg.
Jej analitycy sugerują, że nowa danina może zostać zaniechana, aby w czasie kryzysu nie prowokować najważniejszych partnerów Unii Europejskiej. Zwolennicy tej opcji dowodzą, że poraniona koronawirusem unijna gospodarka mogłaby nie wytrzymać skutków ewentualnej, światowej wojny handlowej. Można też jednak zadać inne pytanie. Czy w dobie kryzysu Unia Europejska może sobie pozwolić na spadek konkurencyjności, który jest konsekwencją wewnętrznych restrykcji narzuconych przez politykę klimatyczną?
Wiadomo, że „zielone” technologie, obowiązujące państwa unijne są droższe.
Na dłuższą metę może to doprowadzić do wyrzucenia europejskich producentów z własnego rynku, bo na ich miejsce wejdą firmy z krajów, które nie mają klimatycznych skrupułów. Taki mechanizm działa, m.in. w sektorze stali. Z tej branży powoli wypada Europa, a o światowy prymat walczą Chiny i USA. Podobnie dzieje się na innych rynkach, zwłaszcza surowcowo-energetycznych.
Trzeba więc szukać rozwiązań kompromisowych, ale wcześniej warto ustawić hierarchię priorytetów.
W dobie korona-kryzysu najważniejszym zadaniem dla Brukseli powinna być ochrona i utrzymanie europejskiego przemysłu i miejsc pracy. W tym kontekście Carbon Border Adjustment Mechanism (mechanizm dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2) jest jak najbardziej potrzebny, ale musi być zaplanowany bardzo rozważnie i w porozumieniu z największymi światowymi gospodarkami.
Warto pochylić się nad rozwiązaniem, które można nazwać polską drogą, ponieważ jego pomysłodawcą jest premier Mateusz Morawiecki.
To propozycja uruchomienia na początek programu pilotażowego obejmującego trzy branże, na przykład: cementową, aluminiową i chemiczną. Po zakończeniu tej fazy należy przeprowadzić analizę zysków i strat, a później rozważyć kolejne kroki, które dadzą oddech unijnej gospodarce, a jednocześnie nie sprowokują innych globalnych graczy. Umiejętnie wykorzystane cło „węglowe” może stać się podstawowym narzędziem do zwiększenia suwerenności przemysłowo-technologicznej Polski i całej Unii Europejskiej.
Nie wolno przy tym zapominać, że skuteczność mechanizmu CBAM sprawdzi się tylko przy zachowaniu kilku warunków.
Przede wszystkim cło „węglowe” nie może wyeliminować innych narzędzi sprawiedliwej transformacji jak, m.in. bezpłatnych uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Nie jest tajemnicą, że w Unii Europejskiej jest wiele wpływowych środowisk, które są przeciwne, aby oba te instrumenty działały równolegle.
Można też sobie wyobrazić sytuację, że z politycznych powodów nie uda się wprowadzić cła „węglowego”. Wtedy nie będzie innego wyjścia, jak powtórne przeanalizowanie i zweryfikowanie celów polityki klimatycznej, tak aby zrekompensować straty spowodowane spadającą konkurencyjnością unijnej gospodarki.
Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek komisji
Przemysłu, Badań Naukowych i Energii.