Przełomowy czas dla Unii Europejskiej

W najnowszym „Tygodniku Solidarność” ukazał się mój felieton, podsumowujący pierwszy rok obecnej kadencji Parlamentu Europejskiego. Skupiam się na sprawach najważniejszych z perspektywy mojej pracy w europarlamencie, czyli na polityce klimatycznej i transformacji energetycznej. Jak zawsze polecam „Tysola”, bo na polskim rynku medialnym jest to prawdziwa ostoja niezależnego, ważnego i ciekawego dziennikarstwa.

 

Mija pierwszy rok obecnej kadencji Parlamentu Europejskiego. Pod wieloma względami był to czas niezwykły, ładunkiem emocji nawiązujący do filmów Hitchcocka. Zaczęło się od brexitu, a później za sprawą koronawirusa napięcie już tylko rosło. Ten czas na pewno nauczył nas pokory. Musieliśmy zweryfikować dotychczasowe wyobrażenia o indywidualnym bezpieczeństwie i międzynarodowej solidarności. Czy jako europejska wspólnota nabraliśmy też rozsądku? Okaże się na przykładzie Zielonego Ładu.

Polityka klimatyczna jest największym i najbardziej kosztownym, a jednocześnie najmniej uzasadnionym projektem w historii Unii Europejskiej. Zielony Ład opiera się na idei, modzie, buncie młodych pokoleń i frustracji Unii Europejskiej, która coraz mniej znaczy w świecie. W dodatku kryzys spowodowany koronawirusem wzmocnił przekonanie, że coś musi się zmienić, a niepewność jutra sprzyja wszelkiej maści wizjonerom, którzy niewiele mają do powiedzenia, ale demagogicznymi hasłami potrafią porwać tłumy.

 

Niestety, wiecowe nastroje trafiają na podatny grunt w najbardziej rozpolitykowanej unijnej instytucji, jaką jest Parlament Europejski.

 

Jeszcze niedawno Zielony Ład dzielił europejskich polityków na dwie kategorie. Entuzjastów domagających się neutralności klimatycznej w 2050 roku oraz realistów przestrzegających, że takie tempo odbije się negatywnie na ludziach i gospodarce. W czasach pandemii zaktywizowała się trzecia, rosnąca w siłę grupa zielonych radykałów. Dla nich połowa stulecia to zbyt odległa perspektywa. Domagają się osiągnięcia neutralności klimatycznej już w 2040 roku. Taka data pojawia się w oficjalnych stanowiskach wpływowych komisji Parlamentu Europejskiego: Środowiska, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności (ENVI) oraz Rozwoju Regionalnego (REGI). Równie rewolucyjne są ich żądania dotyczące redukcji emisji dwutlenku węgla do 2030 roku. W międzynarodowych porozumieniach klimatycznych, zawartych jeszcze przed ogłoszeniem Zielonego Ładu, wciąż jest mowa o 40 proc. Deputowani z ENVI i REGI chcą podnieść ten pułap do 65 proc. Nierealne postulaty nie wzbogacają merytorycznej dyskusji, ale skutecznie użyźniają propagandową glebę i hodują gwiazdy popkultury na miarę Grety Thunberg.

Sytuacja jest paradoksalna. Dotychczas za klimatycznego „jastrzębia” uchodził Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej. Teraz holenderski polityk odgrywa rolę „dobrego policjanta”, bo zawsze może być gorzej, kiedy do władzy dojdzie np. szwedzka, socjalistyczna deputowana Jytte Guteland, która w europarlamencie stała się symbolem ekofanatyzmu.

 

Frans Timmermans i jego szefowa Ursula von der Leyen nie chcą przyspieszenia i zaostrzenia polityki klimatycznej, ale w sprawie Zielonego Ładu nie zamierzają też zrobić kroku w tył.

 

Po odrzuceniu skrajnych pomysłów wciąż stoimy w punkcie negocjacji, który oznacza ogromne problemy dla Polski i innych krajów opartych na tradycyjnej energetyce. Frans Timmermans gościł podczas majowego posiedzenia komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii Parlamentu Europejskiego (ITRE). Debata była ciekawa, ale wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej nie rozwiał najważniejszych wątpliwości, które nie dotyczyły polityki, lecz technologii. Wielu ekspertów nie ma złudzeń, że opierając się jedynie na Odnawialnych Źródłach Energii (OZE) nie zapewnimy światu bezpieczeństwa energetycznego. Można manipulować opinią publiczną, ale praw fizyki nie da się oszukać.

Wszystkie OZE – w szczególności instalacje słoneczne i wiatrowe – nie są w pełni dyspozycyjne. Wykorzystanie mocy w panelach fotowoltaicznych liczy około tysiąca godzin rocznie. Lądowe farmy wiatrowe mogą pracować 2500 godzin. Tymczasem rok liczy 8760 godzin, a gospodarka i społeczeństwo potrzebują energii w sposób ciągły, 24 godziny na dobę i siedem dni w tygodniu. Takie jest podstawowe założenie bezpieczeństwa energetycznego. Ponieważ OZE nie są w stanie zapewnić ciągłych dostaw energii operatorzy systemów energetycznych muszą utrzymywać w stanie gotowości elektrownie węglowe, gazowe czy jądrowe. Na tym polega największy paradoks, a raczej samobójcza idea Zielonego Ładu – że Bruksela chce nam odebrać gwarancję równowagi w energetyce.

 

Na szczęście w Unii sporo do powiedzenia ma jeszcze frakcja rozsądku, do której w Parlamencie Europejskim należy zaliczyć Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, a w Radzie Europejskiej premiera Mateusza Morawieckiego.

 

Dzięki ich staraniom z unijnego dofinansowania nie zostały skreślone inwestycje gazowe. To ogromny sukces i świetna perspektywa dla Polski. Dzięki gazoportowi im. Lecha Kaczyńskiego w Świnoujściu i dostawom z USA, staliśmy się poważnym graczem na europejskim rynku tego surowca. Naszą pozycję wzmocni uruchomienie za dwa lata gazociągu Baltic Pipe. To strategiczny ruch otwierający nowy korytarz dostaw z Norwegii na europejski rynek. Na politycznym poziomie ten projekt jest rzuceniem rękawicy rosyjsko-niemieckiemu projektowi Nord Stream. Nie łudźmy się, że Moskwa pozostawi to bez odpowiedzi. W cieniu napięć między Iranem i USA, Rosja z Turcją chcą uruchomić gazociąg TurkStream, którym rosyjski gaz popłynie na rynek Europy Zachodniej. Amerykanie mają na to swoją odpowiedź. Przy wsparciu USA, a także Unii Europejskiej powstanie gazociąg EastMed, który przetransportuje „błękitne paliwo” do Grecji ze złóż cypryjskich i izraelskich na Morzu Śródziemnym. Dowodzi to jedynie, że wbrew ideologom Zielonego Ładu gaz wcale nie jest paliwem przeszłości, lecz surowcem strategicznym o ogromnym znaczeniu dla globalnej polityki. W tej grze od pewnego czasu jest Polska i nawet najwięksi krytycy rządów Prawa i Sprawiedliwości nam tego nie odbiorą.

Mamy jeszcze jeden atut, którego nazwa jest passé i nie przechodzi przez gardło politykom uzależnionym od mody i medialnego poklasku. To węgiel. Dla Polski może on – jak dotychczas – pełnić rolę ostatniej linii energetycznej obrony. Energia z odnawialnych źródeł jest niepewna technologicznie. Gaz ma więcej zalet, ale nie jesteśmy w stanie tylko na nim oprzeć narodowego bezpieczeństwa energetycznego. Atomu nie mamy, więc na razie nie ma o czym rozmawiać. Podyskutujmy za to o węglu. Nawet jeśli nie jest już „czarnym złotem” to na pewno nie zasługuje na miano „czarnego luda”, którego można obarczyć winą za każdy roztopiony lodowiec. Węgiel jest paliwem, któremu w tych trudnych czasach warto dać szansę inwestując w nowoczesne, niskoemisyjne technologie spalania.

Debata podczas komisji ITRE skłoniła mnie do napisania listu otwartego do Fransa Timmermansa. Znalazły się tam, m.in. takie słowa: Próby narzucenia Zielonego Ładu państwom członkowskim doprowadzą jedynie do niskiej konkurencyjności przemysłu europejskiego i coraz większego, dodatkowego obciążenia dla społeczeństwa. Jest to oczywiste, że produkując, transportując i zużywając energię, powinniśmy jak najlepiej chronić zasoby naszej planety. Nie wolno nam jednak zapominać o tym, że my – obywatele europejscy – również jesteśmy częścią środowiska naturalnego i powinniśmy być chronieni przed nierealnymi pomysłami oraz ich fałszywymi prorokami. Jest Pan doświadczonym politykiem i człowiekiem głęboko oddanym integracji Unii Europejskiej. Mam nadzieję, że nie dopuści Pan, aby europejska solidarności została złożona na ołtarzu utopijnych idei i nierealnych pomysłów.

Nie wiem, czy wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej mi odpisze, ale przynajmniej niech przeczyta i weźmie sobie te słowa do serca.

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek komisji Przemysłu,
Badań Naukowych i Energii.