W najnowszym wydaniu „Tygodnika Solidarność” ukazał się wywiad ze mną. Z Redaktor Teresą Wójcik rozmawiałyśmy o polityce klimatycznej Unii Europejskiej w dobie koronawirusa i negatywnych konsekwencjach dla ludzi i gospodarki, jeśli nie zostanie zrewidowany Zielony Ład. Zachęcam do prenumerowania popularnego „Tysola” – to ekstraklasa polskiego dziennikarstwa.
– Unia Europejska nie zamierza zrewidować Zielonego Ładu. Zapowiada to zarówno Frans Timmermans jako wiceprzewodniczący wykonawczy Unii Europejskiej do spraw Zielonego Ładu, jak i przewodnicząca UE Ursula von der Leyen. Przeciwnie – podkreślają, że program ożywiania gospodarki krajów UE musi opierać się na Zielonym Ładzie. Zapowiadają znaczne przyspieszenie realizacji tego programu. Jakie są konkretne wymogi i kalendarz tego przyspieszenia?
– Wciąż obowiązuje rok 2050 jako ostateczna data wyeliminowania dwutlenku węgla z gospodarki Unii Europejskiej. Po drodze wyznaczono kilka etapów stopniowego dochodzenia do Europejskiego Zielonego Ładu. Według pierwotnych, wciąż obowiązujących założeń do roku 2030 poziom redukcji dwutlenku węgla powinien wynieść 40 proc. Aż nagle pojawił się koronawirus i wszelkie planowanie wzięło w łeb. Jesteśmy świadkami gospodarczej zapaści niewidzianej jeszcze nigdy w kilkudziesięcioletnich dziejach Unii Europejskiej. Wszyscy eksperci podkreślają, że wychodzenie na prostą potrwa latami i wymagać będzie wyjątkowej determinacji ze strony rządów oraz gotowości obywateli do wyrzeczeń. Wszystkie inne plany i projekty z oczywistych względów muszą zejść na dalszy plan, bo walce z gospodarczymi skutkami koronawirusa trzeba nadać absolutny priorytet. Apelowali o to eurodeputowani Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, domagając się m.in. przesunięcia w czasie albo zrewidowania restrykcyjnych założeń unijnej polityki klimatycznej. Tymczasem Komisja Europejska zamiast poluzowania proponuje dokręcenie „zielonej” śruby. Nie mówi się już o 40 ale o 50, a nawet 55 proc. redukcji dwutlenku węgla do 2030 roku. Niedawno swój apel wystosowało także kilka ekologicznych organizacji domagających się, aby w obecnej sytuacji postawić jeszcze ambitniejsze cele klimatyczne i przyspieszyć wprowadzenie Zielonego Ładu na 2040 rok. Nie lekceważyłabym takich głosów, bo są one wyjątkowo uważnie słuchane w Brukseli. „Zielone” lobby dysponuje potężnym zapleczem politycznym, finansowy i organizacyjnym. Może liczyć na przychylność mediów, a w odwodzie ma Gretę Thunberg, której boi się większość unijnych polityków.
– Czy jest to realistyczne i osiągalne, zwłaszcza wobec koniecznej dla ożywienia gospodarki europejskiej po kryzysie taniej energii elektrycznej ?
– Gdybyśmy mieli przyłożyć do obecnej sytuacji racjonalne, gospodarcze kryteria, odpowiedź na to pytanie byłaby prosta: to jest nierealistyczne i nieosiągalne. Zwłaszcza, że cały świat, kiedy zabierze się za odbudowę gospodarki po koronawirusie, będzie musiał to zrobić szybko i przy minimalnych kosztach. USA, Chiny, Indie, Japonia, Rosja i cały szereg innych państw sięgnie po tradycyjne źródła energii, ponieważ są one tanie i sprawdzone pod względem technologicznym. Unia Europejska idzie inną drogą, choć w globalnej skali emituje zaledwie 10 proc. dwutlenku węgla. Na odroczeniu albo poluzowaniu Zielonego Ładu nie ucierpiałaby planeta, ale jedynie prestiż Brukseli. Na to sobie nie może pozwolić Komisja Europejska. Unijna polityka klimatyczna nie wyrosła na racjonalnych, gospodarczych fundamentach. Jej pożywką jest ideologia i przekonanie, że nie patrząc na cenę należy zbudować nowy, lepszy świat. Teraz padamy ofiarą doktrynalnie pojmowanej polityki. Bruksela, zamiast elastycznie reagować na kryzys zapowiada: „Zielony Ład i ani krok wstecz!”. To niebezpieczna droga. Z historii wiemy, że kiedy ideologia zaczyna decydować o losach narodów, zawsze kończy się to źle.
– Program Europejskiego Zielonego Ładu jest bardzo kosztowny. Na ile zapowiadane przyspieszenie jego realizacji ( zwłaszcza przewidywane prawo klimatyczne) faktycznie zablokuje pomoc finansową dla krajów UE, która jest niezbędna dla ożywienia i odbudowy gospodarki po pandemii? Czy UE ma odpowiednie środki, aby wystarczyły jednocześnie na Fundusz Sprawiedliwej Transformacji i na program wsparcia, który ma mieć skalę porównywalną do planu Marshalla po II wojnie Światowej?
– Unia Europejska ma wyjątkową zdolność, jeśli chodzi o używanie wielkich słów do skromnych czynów. Fundusz Sprawiedliwej Transformacji to – jak na razie – siedem miliardów euro, z czego Polsce mogą przypaść dwa. Wielkie pieniądze, o których mówią unijni liderzy, to przesunięcia z innych polityk wspólnotowych, kredyty bankowe oraz wkład własny krajów członkowskich. Podobnie jest z nowym planem Marshalla. To hasło działa na wyobraźnię, ponieważ zachodnia Europa szybko i sprawnie podniosła się z powojennych gruzów. Czy teraz będzie podobnie? Można w to wątpić, biorąc pod uwagę skalę rozbieżności, jakie już teraz, na etapie planowania, ujawniają się między państwami członkowskimi. Włochy i Hiszpania domagają się koronaobligacji. Niemcy i Holandia są przeciw. Część domaga się przyspieszenia Zielonego Ładu, inni chcą jego przesunięcia albo rewizji. Kraje z obszaru euro żądają specjalnego planu ratunkowego, ale nie mogą się na to zgodzić państwa z własną walutą, ponieważ koronawirus nie zagląda do portfela i wszystkich dotknął w podobnym stopniu. Takich rozbieżnych punktów widzenia można wymienić jeszcze wiele, a ich skala każe wątpić w spójny i sprawiedliwy plan ratunkowy dla całej Unii Europejskiej. Strat spowodowanych koronawirusem nie da się w tej chwili policzyć, ale będą gigantyczne, patrząc na skalę interwencji zapowiadanych przez poszczególne państwa. Wartość polskiej tarczy antykryzysowej przygotowanej przez rząd Mateusza Morawieckiego wyniesie 330 mld zł. Można natomiast tylko oszacować ile Europejczycy zapłacą za Zielony Ład. Dla Polski szacunkowy koszt transformacji energetycznej do 2030 r. może wynieść 240 mld euro rocznie. Takich pieniędzy nie mamy. Trudno sobie wyobrazić, aby Polska i inne kraje udźwignęły ciężar jednoczesnego finansowania walki ze skutkami koronawirusa i wprowadzania Zielonego Ładu.
– Czy możliwe jest zredefiniowanie polityki klimatycznej UE tak, aby stworzyć możliwość opłacalnego stosowania czystych technologii węglowych?
– Zredefiniowanie polityki klimatycznej jest nie tylko możliwe, ale wręcz pożądane w obecnej sytuacji. Obawiam się jednak, że do tego nie dojdzie, ponieważ Bruksela nie zamierza zejść z dekarbonizacyjnego kursu. Dzieje się to ze szkodą dla unijnej gospodarki, ponieważ nie ma racjonalnych powodów, aby rezygnować z węgla, skoro jest go pod dostatkiem, a współczesna technologia pozwala nawet na bezemisyjne metody jego spalania. „Czyste” wykorzystanie węgla może być bazą dla paliw przyszłości, w tym gazu syntezowego, czy produktów chemicznych typu metanol. Nie ma technologicznych ograniczeń, aby wdrażać takie rozwiązania w energetyce. Jedyną przeszkodą jest brak woli politycznej ze strony Brukseli. Węgiel stał się przysłowiowym czarnym ludem, którego obarcza się winą za każde negatywne zjawisko, które dzieje się w przyrodzie.
– Pojawiają się opinie, że Komisja Europejska dąży do wykorzystania pandemii w celu umocnienia swojej pozycji jako „centrum decyzyjnego” i realnego osłabienia suwerenności państw narodowych. Także omijając obowiązujące traktaty. A jeśli tak jest – to jakimi instrumentami może realizować ten cel – finansowymi czy prawnymi? Przy stosowaniu jakich procedur?
– Kryzys związany z koronawirusem pokazał jak mało unii jest w Unii Europejskiej. Cały ciężar trudnych decyzji i działań ratunkowych spadł na państwa narodowe. Obnażyło to największą słabość Unii Europejskiej, która w sferze werbalnej aspiruje do roli globalnego mocarstwa, a w godzinie próby okazała się „papierowym tygrysem”. Mimo tego Bruksela wykorzystuje pandemię do umocnienia swojej roli i chce nadać Komisji Europejskiej kompetencje unijnego superrządu, zwłaszcza jeżeli chodzi o politykę klimatyczną. Dzieje się to metodami finansowymi i prawnymi jednocześnie, bo obie te sfery działają, jak naczynia połączone. Z najbardziej jaskrawym przykładem złamania unijnych traktatów w imię Zielonego Ładu mieliśmy do czynienia kilkanaście dni temu. Przeprowadzono to kuchennymi drzwiami, w czasie, kiedy unijne instytucje działają online, a uwaga całego świata skupiona jest na czymś innym. Otóż Komisja Europejska chcąc sobie zagwarantować decyzyjny monopol w sprawie tempa osiągnięcia neutralności klimatycznej wykorzystała do tego tzw. akty delegowane. Budzi to ogromne obawy.
– Dlaczego, na czym polega niebezpieczeństwo?
– Akty delegowane służą usprawnieniu pracy brukselskiej administracji, pozwalając Komisji Europejskiej na samodzielne wprowadzanie zmian w unijnych aktach prawnych, jednak wyłącznie i tylko w sprawach – jak mówią przepisy – „innych niż istotne”. Do takiej kategorii na pewno nie można zaliczyć Zielonego Ładu, który jest najważniejszym i najbardziej kosztownym projektem w historii Unii Europejskiej.
– Na ile można zablokować taką patologiczną ewolucję Unii Europejskiej?
– Musimy sobie zdać sprawę z bardzo niepokojącego trendu w Unii Europejskiej, jakim jest odchodzenie od mechanizmów demokratycznych. Państwa narodowe, których wola była święta dla ojców-założycieli unijnej wspólnoty, nagle stały się przeszkodą dla Komisji Europejskiej. Stąd systematyczne i uciążliwe ingerencje Brukseli w sfery, do których nie powinna mieć dostępu. Zgodnie z unijnymi traktami wymiar sprawiedliwości i miks energetyczny należą do kompetencji państw narodowych. A co się dzieje? Nie ma tygodnia, aby jakaś unijna instytucja nie straszyła Polski sankcjami za reformę sądownictwa. To samo dotyczy energetyki. Wdrażanie na siłę Zielonego Ładu jest nie tylko ingerencją w wewnętrzne sprawy państw członkowskich, ale wiąże się z kompleksową przebudową całej gospodarki, wymusza nowe zachowania konsumenckie i narzuca inny model życia, który niekoniecznie musi się sprawdzić. Obawiam się, że ta ewolucja Unii Europejskiej może się zablokować sama, kiedy okaże się, że Zielony Ład rodzi negatywne skutki dla gospodarki. Wielu ekspertów podkreśla, że efektem radykalnej polityki klimatycznej może być gwałtowny wzrost cen energii, a w konsekwencji zubożenie społeczeństwa i zepchnięcie na margines całych krajów oraz regionów, które zawdzięczały rozwój tradycyjnym gałęziom przemysłu.
– Jerome H. Powell, szef Rezerwy Federalnej (FED) Stanów Zjednoczonych, po rzeczowym oszacowaniu strat zaprezentował prognozę, że po ustaniu pandemii należy spodziewać się w br. „trudności gospodarczych”, ale też, prawdopodobnie już w trzecim kwartale, odbicia gospodarki USA. Dlaczego w UE prognozy są o wiele bardziej pesymistyczne?
– Między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską jest ogromna różnica. Nie wynika ona ze skali zagrożenia koronawirusem, ani z finansowych możliwości odpowiedzi na kryzys. Podstawowa różnica tkwi w mentalności. Amerykanie w swojej burzliwej historii przechodzili przez różne dziejowe zakręty i z każdej próby wychodzili zwycięsko. Zawdzięczają to wyjątkowej zdolności do narodowej mobilizacji i szukania wsparcia w fundamentalnych wartościach. Donald Trump z okazji Świąt Wielkanocnych z Białego Domu złożył Amerykanom życzenia z odczytaniem fragmentu Ewangelii według świętego Mateusza. Dla ducha narodu jest to nie mniej ważne niż uruchomienie rezerw federalnych, na początek w wysokości dwóch bilionów dolarów. Czy potrafimy sobie wyobrazić, unijnych przywódców czytających Ewangelię, skoro poprawność polityczna zabrania im mówić, jakie święta obchodziliśmy w kwietniu. Amerykańskie prognozy są realistyczne i jednocześnie optymistyczne, bo hasło „no problem” jest wpisane w genetyczny kod tego narodu. Unii Europejskiej na to nie stać, bo od lat pogrąża się w wygenerowanych przez siebie problemach, a kiedy nadchodzi naprawdę poważny kryzys, nie ma liderów, pomysłów ani wspólnych wartości, na których moglibyśmy się oprzeć.