Nie pozwolimy na szantażowanie Polski i demontaż Unii Europejskiej

Viktor Orban w głośnym wywiadzie dla węgierskiego radia przestrzegł, że Unia Europejska może zamienić się w drugi Związek Radziecki. Jest sporo sygnałów, że taka transformacja już trwa. Polska nie pójdzie tą drogą. Premier Mateusz Morawiecki zapowiadając możliwość zawetowania unijnego budżetu walczy nie tylko o polskie interesy, ale o Unię Europejską jaką znamy i jakiej chcemy.

 

Gospodarka krajów komunistycznych rozwijała się według systemu nakazowo-rozdzielczego. Unia Europejska działa podobnie stymulując rozwój wybranych branż, a inne skazując na degradację. W bloku wschodnim debatę publiczną regulowała cenzura. Jej odpowiednikiem w Unii Europejskiej stała się poprawność polityczna, która skutecznie sparaliżowała dyskusję na tematy niewygodne dla lewicowej, unijnej większości. Teraz doszedł trzeci argument na słuszność tezy premiera Orbana. Powiązanie wypłaty funduszy z praworządnością jest – jak dotąd – najpoważniejszym atakiem na polityczną niezależność państw członkowskich. Łatwo sobie wyobrazić, co się może stać jeśli przejdzie ten pomysł Parlamentu Europejskiego i prezydencji niemieckiej. Bruksela uzyskując kompetencje do oceny praworządności w krajach członkowskich, wkrótce zażąda więcej. To uchylenie furtki do całkowitego przejęcia kontroli nad krajowymi wymiarami sprawiedliwości.

 

Na końcu tej drogi będzie przemianowanie Sądu Najwyższego w Warszawie w jeden z 27 unijnych sądów okręgowych.

 

Nie bez powodu narzędziem w tej ideologicznej wojnie stała się praworządność. To sformułowanie nieostre, interpretacyjne, pasujące bardziej do publicystyki niż do precyzyjnego języka traktatów Unii Europejskiej. Przestrzegania praworządności nie da się zmierzyć, a już na pewno nie taką miarą jak subiektywna ocena Komisji Europejskiej. Bruksela widzi tylko to, co chce dostrzec. Wszyscy pamiętamy, jak wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans przed kamerą udawał zdziwienie, kiedy dziennikarka zapytała go o brutalność francuskiego rządu w tłumieniu protestów „żółtych kamizelek”. Przedstawiciele unijnych elit wzruszeniem ramion reagowali także na represje socjalistycznego rządu Hiszpanii wymierzone w walczących o autonomię Katalończyków. Szczytem hipokryzji było jednak przymknięcie oczu na „samowolkę” niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, która bez konsultacji z unijnymi partnerami wpuściła setki tysięcy nielegalnych imigrantów. To było złamanie praworządności okupione najwyższą ceną, bo wśród uchodźców znaleźli się też zamachowcy siejący terror i zniszczenie w miastach Europy zachodniej. Komisja Europejska nie dostrzegła w tym nic złego.

 

Za to polską próbę uporządkowania krajowego wymiaru sprawiedliwości uznano za złamanie unijnych wartości. Jest to szczyt hipokryzji.

 

W polskim sądownictwie nie ma rozwiązań, które nie zostałyby już wcześniej zastosowane w innym kraju unijnym. Pod względem upolitycznienia wymiaru sprawiedliwości na pewno jest nam daleko do Niemiec, choć – jak na ironię – to właśnie w czasie przywództwa tego kraju w Unii Europejskiej praworządność stała się głównym narzędziem dyscyplinującym państwa członkowskie. O co w tym wszystkim chodzi? Jak nie wiadomo o co, to na pewno chodzi o pieniądze. Obecne przesilenie polityczne w Unii Europejskiej to także skok na kasę opakowany we frazesy o demokracji i praworządności. Polska ma dostać relatywnie dużo z perspektywy finansowej na lata 2021 – 2027 oraz z funduszy na odbudowę gospodarki po koronawirusie. Jeśli na skutek „łamania” praworządności stracimy część pieniędzy, to przejmie je jakiś inny kraj.

 

Gra toczy się o grube miliardy euro i niestety nie wszystkich obowiązują takie same reguły.

 

Kiedy podczas lipcowego szczytu Rady Europejskiej premier Holandii zagroził  wetem do unijnego budżetu, w  mediach przeszedł szmer uznania,  że Mark Rutte to „twardy zawodnik”.  Natomiast gdy o wecie mówi Mateusz Morawiecki, unijne elity i wewnętrzna opozycja nie posiadają się z oburzenia oskarżając polskiego premiera o próbę „rozsadzenia Unii” i sięganie po  „opcję atomową”. Trudno o większą bzdurę. Weto nie jest opcją atomową, ale normalnym instrumentem prawnym  chroniącym interesy mniejszych państw przed dominacją najsilniejszych graczy wspólnoty. Prawdziwe zagrożenie jest gdzieś indziej. Unię Europejską rozsadzi polityka upokarzania państw członkowskich przez pozbawianie ich niezależności i pieniędzy. Finansowe kary za rzekome łamanie praworządności to pozatraktatowy, niebezpieczny precedens, ale dobrze oddający polityczne nastroje dominujące obecnie w Brukseli.

 

Unia Europejska wchodzi w dziejowy zakręt, którego początku można doszukiwać się w czasach założycielskich wspólnoty.

 

U jej źródeł ścierały się dwa nurty. Zwyciężyła koncepcja Roberta Schumana i Konrada Adenauera, którzy we „wspólnocie ojczyzn” upatrywali receptę na dobrą, międzynarodową współpracę bez naruszania integralności państw narodowych. Nieco na marginesie funkcjonowały pomysły włoskiego komunisty Altiero Spinelliego, który był zwolennikiem głębokiej federalizacji Unii Europejskiej. Jak każdy marksista opowiadał się on także za społeczną rewolucją i zburzeniem tradycyjnego systemu wartości. W ostatnich latach ten nurt wrócił do łask i stał się atrakcyjny dla współczesnej lewicy, której głos jest dominujący w instytucjach unijnych. W tym kontekście porównanie Unii Europejskiej ze Związkiem Radzieckim nie jest dalekie od prawdy. Polska na pewno nie pójdzie drogą federalizacji. Zbyt wiele zapłaciliśmy za odzyskanie niepodległości, aby ją teraz tracić. Jest też inny, bardziej przyziemny argument. Na federalizacji jedni zyskają, a inni stracą. Z naturalnych powodów liderami tego projektu stałyby się najsilniejsze państwa, czyli Niemcy i Francja. Reszta zostałaby do nich przyłączona – jakkolwiek by nie został nazwany ten proces. Warto pamiętać o takich niuansach przy ocenie słów premiera Mateusza Morawieckiego o możliwości zawetowania unijnego budżetu. W tym sporze chodzi nie tylko o praworządność i pieniądze. Stawką jest Unia Europejska, jaką znamy i jakiej chcemy.

 

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek komisji
Przemysłu, Badań Naukowych i Energii.