Prawo weta zamyka sprawę

Podczas brukselskiego szczytu Premierzy Mateusz Morawiecki i Victor Orban twardo, ale skutecznie wynegocjowali,  że dostęp do środków unijnych nie zostanie bezpośrednio powiązany z przestrzeganiem praworządności. Przyjęto  trzyetapową procedurę, ale ostateczną decyzję podejmie Rada Europejska, gdzie obowiązywać będzie jednomyślność. Oznacza to, że każde z państw członkowskich może postawić weto i zablokować ewentualne sankcje.

 

Po wybuchu pandemii państwa narodowe zostały same z wyzwaniem ratowania gospodarki i życia obywateli. Kiedy nadszedł czas podnoszenia się z kryzysu unijni przywódcy zapewniali, że wyciągnęli wnioski z tej lekcji i teraz będzie inaczej. Solidarnie przejdziemy przez trudny czas odbudowy. „Jeśli jedno państwo się potknie, upadnie cała Unia Europejska” – powtarza przy każdej okazji Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej.

 

Tymczasem podczas brukselskiego szczytu tacy przywódcy, jak premier Holandii Mark Rutte, co chwila podkładali nogi innym, a zwłaszcza Polsce i Węgrom.

 

Jesteśmy tu, ponieważ każdy z nas dba o interesy swojego kraju – powiedział przywódca Niderlandów w wywiadzie dla serwisu Politico.

Można mu pogratulować szczerości, ale gdyby każde państwo kierowało się tylko kryterium własnego interesu, Unia Europejska musiałaby się rozpaść, bo kompromis 27 indywidualistów jest niemożliwy. Z założenia dwudniowy szczyt trwał pięć dni. Porozumienie blokowała „skąpa” czwórka, a raczej piątka, bo do grona Holandii, Austrii, Szwecji i Danii dołączyła ostatnio Finlandia. Na drugim biegunie stały takie kraje jak Polska, które w obecnym kryzysie dostrzegają nie tylko problem, ale także szansę na przyspieszenie gospodarczego rozwoju. Warunkiem jest odważna polityka finansowa, wspólny unijny plan i pozbycie się sztucznych uprzedzeń między państwami członkowskimi. Na to jednak nie było zgody „skąpych”, którzy inaczej widzieli podział pieniędzy z planu europejskiej odbudowy. Byli nawet skłonni zerwać szczyt, jeśli nie będzie zgody na ich główne żądanie zmniejszenia puli bezzwrotnych grantów na rzecz pożyczek. Kiedy negocjacje nie szły po ich myśli, wyciągali postulat powiązania dostępu do unijnych pieniędzy z obowiązkiem przestrzegania praworządności.

 

Pod fasadą wzniosłych deklaracji kryła się zwyczajna chęć skoku na kasę.

 

Pieniądze odebrane Polsce czy Węgrom trafiłyby, m.in. do Holandii, która do tego stopnia przestrzega praworządności, że stworzyła u siebie podatkowy raj.

Ten postulat pojawił się w treści porozumienia, ale w znacznie złagodzonej formie. Ewentualną procedurę wstrzymania środków z powodu nieprzestrzegania praworządności podzielono na trzy kroki. Najpierw Komisja Europejska musi przedstawić projekt mechanizmu chroniącego finansowe interesy Unii Europejskiej. W kolejnym etapie sprawa trafi pod obrady Rady UE, która musi przegłosować propozycję kwalifikowaną większością głosów. Ostateczną decyzję podejmie Rada Europejska, gdzie obowiązywać będzie jednomyślność.

 

Praworządność nie była jedynym patentem na odebranie pieniędzy niektórym krajom.

 

Na początku szczytu Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej, zaproponował też ograniczenie dostępu do Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Pieniądze miałyby dostać tylko kraje deklarujące osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 roku. Po raz kolejny polityczne interesy wzięły górę nad unijną solidarnością. Michel nie wymienił żadnego kraju, ale wiadomo w kogo bije jego plan. Jedynym państwem, które zapowiedziało, że chce osiągnąć neutralność klimatyczną w swoim tempie, jest Polska. „Rabat klimatyczny” wywalczył Premier Mateusz Morawiecki podczas ubiegłorocznego szczytu Rady Europejskiej w Brukseli. Zgodzili się na to przywódcy pozostałych państw członkowskich. To nie jest efekt polskiej przekory i sprzeciwu wobec Zielonego Ładu. Takie są po prostu realia technologiczne i finansowe. Polska ze wszystkich krajów Unii Europejskiej, jest najbardziej uzależniona od tradycyjnych źródeł energii, w tym głównie od węgla. Nie mamy pieniędzy na transformację energetyczną w tempie i zakresie forsowanym przez Unię Europejską. Mateusz Morawiecki nie zakwestionował Zielonego Ładu, ale przekonał pozostałych unijnych liderów, że nie damy rady do 2050 roku, ale już 2070 jest datą całkiem realną.

 

Dzięki twardej postawie negocjacyjnej Premiera, udało się utrzymać korzystne dla Polski ustalenia z ubiegłorocznego szczytu.

 

W propozycji Michela jest tylko mowa o ogólnym dążeniu do neutralności klimatycznej całej Unii Europejskiej. Szczyt zakończył się sukcesem Polski i Węgier. Premierom Mateuszowi Morawieckiemu i Viktorowi Orbanowi udało się uniknąć pułapek, jakie chcieli na nich zastawić przywódcy niektórych krajów. Nerwowa atmosfera szczytu i targowanie się o każde euro bez względu na wspólne dobro, muszą jednak budzić niepokój. Trudno budować wspólnotę jeśli polityczne interesy biorą górę nad europejską solidarnością.

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek komisji
Przemysłu, Badań Naukowych i Energii.