Klimatyczny radykalizm jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy w tych trudnych czasach.

Kolejna komisja europarlamentu domaga się osiągnięcia neutralności klimatycznej już w 2040 roku. Inny postulat to redukcja emisji dwutlenku węgla o 65 proc. do końca tej dekady choć nawet Frans Timmermans chce „tylko” 50 proc.

 

Jeszcze niedawno Zielony Ład dzielił europejskich polityków na dwie kategorie. Entuzjastów domagających się neutralności klimatycznej w 2050 roku oraz realistów przestrzegających, że takie tempo odbije się negatywnie na ludziach i gospodarce.

 

Teraz pojawiła się trzecia, rosnąca w siłę grupa. To zieloni radykałowie.

 

Dla nich połowa stulecia to zbyt odległa perspektywa. Domagają się osiągnięcia neutralności klimatycznej już w 2040 roku. Równie rewolucyjne są ich żądania dotyczące redukcji emisji dwutlenku węgla do 2030 roku. W międzynarodowych porozumieniach klimatycznych, zawartych jeszcze przed ogłoszeniem Zielonego Ładu, wciąż jest mowa o 40 proc. Tego poziomu raczej nie da się utrzymać, ponieważ promotorzy „green dealu” domagają się 50 proc. Przede wszystkim chce tego Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej odpowiedzialny, m.in. za unijną politykę klimatyczną. Choć taka skala redukcji stanowi ogromny cios w gospodarkę Polski i innych krajów opartych na tradycyjnej energetyce, podnoszą się głosy, że to wciąż za mało. Szwedzka, socjalistyczna deputowana Jytte Guteland w imieniu Komisji Środowiska, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności (ENVI) zażądała redukcji emisji CO2 na poziomie 65 proc.

 

W podobnym duchu opinię wydała niedawno komisja Rozwoju Regionalnego (REGI) dorzucając postulat wprowadzenia neutralności klimatycznej w 2040 roku.

 

Jest jeszcze daleka droga, aby głosy radykałów stały się oficjalnym stanowiskiem Parlamentu Europejskiego. Ich plany zostaną zweryfikowane podczas głosowania na forum ogólnym, a jeszcze nie wszyscy deputowani stracili rozsądek. Zwolennikiem drastycznego przyspieszenie i zaostrzenia polityki klimatycznej nie jest – przynajmniej na razie – Komisja Europejska. W sprawie Zielonego Ładu przewodnicząca Ursula von der Leyen i jej zastępca Frans Timmermans nie chcą zrobić kroku w tył, ani w przód. Są głusi na argumenty, że teraz należy przyhamować tempo, bo priorytetem powinna być odbudowa gospodarki po koronawirusie, ale nie godzą się też na pomysły, aby pod pretekstem walki z pandemią narzucać więcej, niemożliwych do spełnienia „zielonych” restrykcji. Trudno też sobie wyobrazić, aby plany przyspieszenia neutralności klimatycznej trafiły na podatny grunt w Radzie Europejskiej. Zdecydowana większość przywódców państw członkowskich nie chce narażać swoich krajów na gospodarczą destabilizację.

 

Mimo tego nie wolno lekceważyć rewolucyjnych nastrojów w komisjach ENVI i REGI.

 

Parlament Europejski jest najbardziej rozpolitykowany z trzech unijnych instytucji i siłą rzeczy właśnie stamtąd płyną idee, które działają (lub nie) na wyobraźnię mediów i opinii publicznej. Hasło przyspieszenia Zielonego Ładu może trafić na podatny grunt. Od czasu brexitu nastroje w Unii Europejskiej są kiepskie, a kryzys spowodowany koronawirusem dodatkowo wzmocnił przekonanie, że coś musi się zmienić. Niepewność jutra jest najlepszą pożywką dla wszelkiej maści wizjonerów, którzy niewiele mają do powiedzenia, ale demagogicznymi hasłami potrafią porwać tłumy. To kolejne wyzwanie z jakim musi się zmierzyć Unia Europejska, bo klimatyczny radykalizm jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy w tych trudnych czasach.

 

Izabela Kloc,
poseł do Parlamentu Europejskiego,
członek Komisji Przemysłu,
Badań Naukowych i Energii.